[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moleschott? Marii najpierw przyszło do głowy, że w pierwszym rzędzie należy dotrzeć doktóregoś z więziennych strażników, którzy mają bezpośredni kontakt z więzniami, bo tylkotak można dowiedzieć się, w jakim Mistrz jest stanie i jakiej pomocy potrzebuje najpilniej,ale teraz  po słowach Johanna  uznała, że  niech będzie  można spróbować i poprzezMoleschotta.Trzeba tylko jakoś zebrać pieniądze.Tak, duże pieniądze to było właśnie dobro,którym należało zło zwyciężać, rzecz jasna obok modlitwy, której  jak powiedziała douczniów  nigdy nie za wiele.Zdobycie znacznej sumy, która zmiękczyłaby oficerskątwardość naczelnika Moleschotta, z pewnością nie było sprawą łatwą; na mizerne funduszeuczniów raczej nie należało liczyć, może kupiec& Tak, przypomniała sobie kupca Galetzkiego, który  jak pamiętała  parę razy zjawił się na łąkach pod bastionem św.Gertrudy i kiedyś nawet przywiózł żywność dla biednych, którą sam rozdawał z wozu wśródludzi siedzących na trawie, co robił pewnie dlatego, że miał jeszcze w sobie odruchywspółczucia z czasów, kiedy to jako chudy subiekt z małego sklepu z pasmanterią przy ulicyHeilige-Geist-Gasse sam żył w nędzy, zanim się dorobił znacznego majątku na handluszkłem z huty Jerofiejewa pod Dęblinem.Ten pobożny człowiek, którego przybiła niedawnaśmierć żony, mógł zrobić niejedno, jeśliby tylko zechciał działać, co w obecnej sytuacji,zważywszy na lęk, jaki ogarnął miasto po niedawnych wypadkach, nie było pewne.Mieszkałw Starej Oliwie, w świeżo właśnie odnowionym domu przy ulicy Klosterstrasse i jak wieśćniosła, z wielkim oddaniem wspierał dom sierot przy Dreidenlindenweg oraz schronisko dlabezdomnych pod wezwaniem św.Adalberta w Emaus.Peter jednak przestrzegał, by nieliczyć na zbyt wiele, bo ludzie zwykle trzymają się z daleka od spraw, które mogą pogorszyćich sytuację.Tymczasem wieści, które przenikały z aresztu Prokuratorii, nie były dobre.W mieściepowtarzano sobie szeptem, że Mistrza oddano pod rygor obostrzony.Nietrudno byłozgadnąć, co to oznacza.Kiedy Maria przechodziła koło gmachu Prokuratorii, serce stawałojej w piersiach na myśl o tym, co zobaczyła podczas nocnego  rautu urzędników.Jakmówiono, w toku śledztwa traktowano Mistrza ze szczególną surowością, by skłonić go dozłożenia zeznań, na których podstawie można by na dworze cesarskim przedstawić niedawnewypadki jako skutek działalności grupy siejącej terror, która stawiała sobie za celpodburzanie robotników do buntu i oderwanie Gdańska od świętej całości państwa.Maria udała się do kupca Galetzkiego w niedzielę, licząc, że ją pamięta, ale ten przyjął jąnieufnie.Widział ją właściwie tylko jeden raz na łące pod bastionami, obawiał się więcprowokacji, bo  jak przypuszczał nie bez powodu  mógł już figurować w policyjnychrejestrach, więc musiała włożyć wiele starań, by go przekonać, że ma czyste intencje.Alegdy powiedziała, o co chodzi, oczy zabłysły mu niedobrym blaskiem.Nienawiść do policji,na całym święcie dość powszechna, ma różne formy i odcienie, czasem jednak, kiedypodszyta jest osobistym urazem, potrafi być prawdziwym motorem działania, jak ogień naglewybuchający spod popiołów.Gdyby chodziło o przekupienie jakiegoś urzędnika Prokuratoriiw sprawie koncesji na handel miedzią czy kukurydzą na Speicher Insel, kupiec Galetzki bysię zawahał, ale myśl, że swoimi pieniędzmi będzie mógł skruszyć twierdzę policyjnejmoralności, za jaką uchodził naczelnik aresztu Prokuratorii, napełniła jego serce zimnąradością, dobrze bowiem pamiętał, jak kiedyś potraktowano go na posterunku przy ulicyJopengasse, gdy jako młody, bezrobotny subiekt został zatrzymany przez policyjny patrolpod zarzutem kradzieży, z którego to zarzutu wywinął się tylko cudem, ale funkcjonariusze itak dopuścili się wobec niego rzeczy niegodnych, skuwając mu na dodatek ręce kajdankami,o czym nigdy nie zapomniał.Teraz, po tym, co usłyszał od Marii  rozluzniony, pełenwerwy, a nawet ucieszony możliwością upokorzenia kogoś, kto w jego pojęciu uosabiał to,co najciemniejsze w żelaznym molochu państwa  zdecydował się wesprzeć sprawę znacznąsumą.Pieniądze wyciągnął z banku, ułożył na stole w salonie piramidę złotych guldenów i ażmu się oczy zaświeciły, kiedy pojął, jaką dysponuje siłą, która mogłaby zmiażdżyć wszystkona swojej drodze.Mało tego, chciał guldeny wręczyć naczelnikowi więzienia osobiście, bynakarmić oczy słodkim widokiem upadku policyjnego urzędnika, co z pewnością nie byłorozsądne, ale nie mógł się powstrzymać, bo na taki widok czekał całe życie, choć rzadko sięprzed sobą do podobnych pragnień przyznawał.Tylu więzniów w historii świata  mówiła sobie  udało się wykupić z więzienia, więcmoże i teraz da się to zrobić, tym bardziej że guldeny kupca Galetzkiego  chciała w towierzyć  miały w sobie moc, która otwierała wszystkie drzwi.Dojście do naczelnika aresztuProkuratorii okazało się jednak niemożliwe.Moleschott zbyt dobrze orientował się w tym, codzieje się w mieście, każdego dnia uważnie śledząc narastanie napięcia między prokuratorem Hammelsem a komendantem Eberhornem, nie miał więc zamiaru wdawać się w niepewnesprawy, nawet gdyby miały płynąć z tego jakieś dorazne korzyści.Johann próbował dotrzećdo niego poprzez porucznika Herzoga, przyjaciela ojca z czasów nauki w Szkole Wojennejprzy Neue Promenade, który pracował w kancelarii więzienia, ale szybko zdał sobie sprawę,że wszelkie starania w tym kierunku nie dadzą żadnego rezultatu.Ważniejsze było teraz dotrzeć do któregoś ze strażników, by chociaż trochę ulżyćMistrzowi w więziennych cierpieniach, skoro o wykupie nie można było nawet myśleć.Johannowi los sprzyjał.Kiedy któregoś dnia siedział w traktierni na rogu Weidengasse iStraussgasse, gdzie nad drzwiami wejściowymi szynkarz Hossę umieścił herb miasta zdwoma lwami po obu stronach tarczy, poprzez kłęby tytoniowego dymu spostrzegł wśródgości mężczyznę w granatowym uniformie ze srebrnymi naszyciami na rękawie, którysmętnie patrzył w okno, popijając kwaśne wino z winnic nadreńskich Ebersa, co mogłodowodzić, że nie wiedzie mu się najlepiej.Wystarczyło popytać o niego paru ludzizaglądających wieczorami do traktierni, by sprawy stały się jaśniejsze.Strażnik Schulze, jakwszyscy przedstawiciele ludzkiego rodzaju, miał słabość, z którą się nie obnosił waresztanckich kancelariach i korytarzach Prokuratorii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl