[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ty robić ze mnie dudek.Znowu!  powiedział z goryczą. Koniec z kręceniem, chłopcze.Mówiłem ci, że jestem szczęściarzem.No dalej, rusz się,albo może mam poszukać kogo innego?Nik w jednej chwili znalazł się w siodle.Wciąż niepewny, czy wierzyć Irlandczykowi, byłgotów jechać za nim, bo Jeb Mallory posiadał magiczny dar ziszczania marzeń.Nawet jeślinie do końca stawały się rzeczywistością, przy jego boku nie miało to znaczenia.Od grzbietów wzgórz Santa Rosa do rzeki Santa Ynez, która wiła się w dolinie poniżej,rozciągały się zielone pastwiska.Daleko na zachodzie Nik mógł rozróżnić pas bledszej,złotawej zieleni młodych zbóż, a za nimi ciemne plamy kanionów, w których za dniazapadały niedzwiedzie, wychodzące nocą na żer.Gdzieś w dali zawył kojot i w tej samejchwili powiew wiatru przebiegł przez trawy i zmarszczył wody bystrej rzeki w oślepiającesrebrne łuski.Dolina kipiała bujną zielenią po ulewnych wiosennych deszczach, a błogi spokój, jakipanował na tych rozległych przestrzeniach, zdawał się przyrzekać wspaniałą przyszłość,niemożliwą do osiągnięcia w otoczonym lodami i ciemnymi lasami Archangielsku.W tejchwili Nik zrozumiał, że słowa Jeba nie były tylko czczą gadaniną.Oto prawdziwa krainaobfitości.Przed nim leżały bogactwa Ameryki.Jeb patrząc na dolinę po raz pierwszy od lat przypomniał sobie starą chatkę w Ilskerry, wrodzinnej Irlandii.Przed oczami stanął mu obraz nagiej, nieurodzajnej ziemi, równie ubogiejjak ludzie, którzy na niej harowali.Przypomniał sobie ojca, przygarbionego i złamanegoniepowodzeniami w wieku trzydziestu lat  w jego wieku.Pomyślał o matce i jej zaciętychwysiłkach wyhodowania paru kwiatków, żałosnego kolorowego skrawka w twardych grudachziemi przy drzwiach ich domku.Przyrównał te wspomnienia do bujnej zieloności wokół.Wciągnął w nozdrza wilgotny zapach żyznej ziemi i wyobraził sobie pasące się na niej stadabydła i owiec oraz przyszłe zyski, które przyniosą mu majątek.Obracając się w siodle, zamaszyście rozwinął rulon zawierający tytuł własności. Może nie wszystko, co widzisz, do nas należy, ale pięćdziesiąt akrów tej ziemi będzie się od dziś nazywać ranczo Santa Vittoria!  zawołał do Nika, szczerząc zęby w uśmiechu.Poczym, idąc za starym nawykiem robienia wszystkiego z rozmachem, dodał:  Na początek towystarczy.Nik w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.Uścisnęli sobie ręce. Wiesz co, chłopcze  dorzucił Jeb ze śmiechem  mój staruszek zawsze mówił, że wżyciu nic się nie osiągnie bez ciężkiej pracy.Wygląda na to, że wciąż robię, co mogę, żebydowieść, że nie miał racji!Rozdział 51856-1873, KALIFORNIAU stóp wzgórza, w cieniu sykomorów i dębów stanął dom z suszonej na słońcu cegły.Byływ nim tylko dwie izby.W jednej stary, owinięty pasiastą wełnianą opończą Indianin warzyłna otwartym palenisku przesiąknięte dymem potrawy.Druga służyła jako sypialnia.Nik przez kilka pierwszych tygodni objeżdżał konno posiadłość i napawał się swoimszczęściem, Jeb zaś wyjechał do Santa Barbara, by  dowiedzieć się, co w trawie piszczy izarejestrować ich tytuł własności.Nikowi nie ciążyła samotność, chociaż bywało, że przezcałe dni nie widział żywej duszy.Obozował pod gwiazdami, nasłuchując jednym uchemwycia kojotów i ukradkowego szelestu w zaroślach, gdzie żerował niedzwiedz.Nic niemąciło jego odosobnienia i był szczęśliwszy niż kiedykolwiek w życiu.Jeb powrócił z wieścią, że wybiera się do Missouri po owce i potrzeba mu na zakup stadapięciuset dolarów Nika. Ile będzie za to owiec?  spytał z podnieceniem Nik. Zaufaj mi, chłopcze  odparł wymijająco Jeb. Całe mnóstwo.Było ich trzy tysiące.Tym razem Nik nie pytał, jaki cud to sprawił, tylko wziął się doswych ranczerskich zajęć i doglądania zwierząt, pozostawiając Jebowi transakcje przyzakupie dalszych akrów urodzajnej ziemi.Początkowo Jeb wydawał się zadowolony ze swej nowej roli i razem z Nikiem objeżdżałranczo, lecz po kilku miesiącach odezwał się w nim dawny niepokój i zaczął spędzać więcejczasu w Santa Barbara, a gdy to miasto zaczęło mu zalatywać prowincją, znęciły go znowujasne światła San Francisco.Czasem Nik nie widywał go tygodniami, po czym Jeb zjawiał sięz powrotem, zmęczony i zadowolony z siebie, na ogół z plikiem banknotów w kieszenikamizelki.Nie wspominał jednak więcej o dużej rezydencji z wielkim pianinem w salonie iznakomitym kucharzem w kuchni, a Nik zdał sobie sprawę, że niespokojny duch przyjacielanigdy nie pozwoli mu przywyknąć do osiadłego życia.Zbył to wzruszeniem ramion.Nie miałzamiaru się tym przejmować.Był dość silny, by pracować za dwóch.Płynęły lata.Nik siał ziarno na swojej ziemi i budował wielkie spichrze do jegoprzechowywania.Zatrudnił najlepszych pasterzy świata z kraju Basków w Hiszpanii do stadowiec i meksykańskich vaqueros do doglądania dorodnego młodego bydła.Wzniósł zagrodydla zwierząt i długie niskie chaty dla robotników.Pracował ciężko, nie bacząc na porę dnia, icieszył się każdą chwilą.Silny jak wół, nigdy nie czuł wyczerpania.Z wiejskiego chłopakaprzemienił się w prawdziwego mężczyznę, człowieka otwartych przestrzeni, o przenikliwychbladoniebieskich oczach w surowej, ogorzałej twarzy.Posyłał regularnie pieniądze swojejrodzinie w Rosji, lecz nigdy nie mógł wyrwać się z kieratu codziennej pracy na tak długo,żeby wybrać się do nich z wizytą.Na ogół był zbyt zajęty i zmęczony, by myśleć o kobietach.Kiedy przyjeżdżał do SantaBarbara, zachowywał rezerwę godną wzorowego dżentelmena i tylko unosił grzeczniekapelusza przed panienkami i ich matkami, wprawiając w trzepot młode serduszka podprzesadnie skromnymi, zachodzącymi pod szyję bluzkami z białej koronki.Jeb miał wiele kobiet w San Francisco, lecz to właśnie Nik zakochał się pierwszy, i to wdziewczynie nie tylko prześlicznej, lecz w dodatku stanowiącej świetną partię.On miał dwadzieścia pięć lat, a ona osiemnaście.Nazywała się Rozalia Abrego i była córką ranczera,właściciela jednego z największych stad bydła w dolinie Lompoc, który nie bardzo byłskłonny wydać ją za jakiegoś nikomu nieznanego gołowąsa z końca świata.Tych dwoje spotkało się w sklepie z siodłami Loomisa w Santa Barbara i wystarczyłojedno spojrzenie lśniących, okolonych ciemnymi rzęsami, brązowych oczu Rozalii i lekki,lecz czarujący uśmiech w jego stronę, by Nik wpadł po uszy i zdradził swoją do tej porywyłączną miłość, ranczo Santa Vittoria.Zmiertelnie zakochany kręcił się po całych dniach w pobliżu siodlarni albo wystawał nawerandzie małego hoteliku na State Street w nadziei, że ujrzy Rozalię.Gdy wreszcie siędoczekał, zebrał całą odwagę i zagadnął dziewczynę, ona zaś zaskoczyła go zaproszeniem napiknik, na który wybierała się z grupą młodych przyjaciół.Ciepła i serdeczna natura Rozaliirównoważyła powściągliwą małomówność Nika; Rozalia mówiła dosyć za ich dwoje.Kilkatygodni pózniej pocałował ją w cienistym zagajniku sykomorów.Wiedzieli już, że są w sobiezakochani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl