[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pozwólcie, że terazwas zostawię na pewien czas - muszę wydać kilka poleceń.Mają nam doczepićlokomotywę i wagony z tkaczami.- Nie spodobał mi się ich komisarz - powiedziałem - ten Furmanów.W przyszłościwspółpraca może się nam nie ułożyć.- Po co zaprzątać sobie głowę czymś, co nie dotyczy bieżącej chwili - rzekł Czapajew.- Trzeba się najpierw znalezć w tej przyszłości, o której mówicie.Być może w tejprzyszłości, do której traficie, żadnego Furmanowa nie będzie.Albo was w niej niebędzie.Milczałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć na te dziwne słowa.- Proszę rozlokować się i odpocząć - powiedział.- Spotkamy się na kolacji.Przedział zdumiał mnie absolutnie pokojowym wyglądem; okno w pancernej ścianiebyło szczelnie zasłonięte, na stoliku stał wazon pełen gozdzików.Czułem sięwykończony: usiadłem i przez pewien czas nie mogłem się ruszyć.Potem uprzytomniłemsobie, że nie myłem się od kilku dni, i wyszedłem na korytarz.Zadziwiające, że pierwszedrzwi, które otworzyłem, wiodły do łazienki.Z rozkoszą wziąłem gorący prysznic (widocznie piec węglowy podgrzewał wodę),wróciłem do przedziału i zastałem pościelone łóżko oraz czekającą na stoliku szklankęmocnej herbaty.Wypiłem ją, zwaliłem się na posłanie i prawie od razu usnąłem,odurzony dawno zapomnianym zapachem mocno nakrochmalonych prześcieradeł.Kiedy się obudziłem, było już prawie ciemno.Wagon kołysał się równomiernie, kołapostukiwały na złączach szyn.Na stoliku, gdzie zostawiłem pustą szklankę, nie wiadomoskąd wziął się jakiś pakunek.W środku znalazłem nienaganny czarny garnitur, lśniąceczarne lakierki, koszulę, zmianę bielizny i kilka krawatów, zapewne do wyboru.Niedziwiłem się już niczemu.Garnitur i pantofle pasowały w sam raz, po chwili wahaniawybrałem krawat w drobny czarny groszek, przejrzałem się w lustrze na drzwiach szafyściennej; byłem zadowolony ze swego wyglądu, psuł go tylko nieco kilkudniowy zarost.Wyjąłem z wazonu blado- liliowy gozdzik i oberwawszy łodyżkę, włożyłem dobutonierki.Jak niedościgle cudowne wydało mi się w tej chwili dawne petersburskieżycie!Wyszedłem na korytarz i zapukałem do ostatnich drzwi.Nikt nie odpowiedział.Otworzyłem drzwi i ujrzałem duży salon.Pośrodku stał nakryty na trzy osoby stół zlekką kolacją i dwiema butelkami szampana, nad stołem w takt kołysania pociągu drgałypłomienie świec.Zciany wyklejone były jasną tapetą w złote kwiaty; naprzeciw stołu zawielkim oknem powoli przecinały ciemność nocne światła.Za plecami usłyszałem jakiś ruch.Drgnąłem i odwróciłem się.Z tyłu stał ten samBaszkir, którego zobaczyłem przed wagonem.Popatrzył na mnie bez żadnego wyrazu,nakręcił stojący w kącie gramofon z połyskującą srebrzyście tubą i opuścił igłę nawirujący krążek płyty.Rozległ się otchłanny bas Szalapina - śpiewał, zdaje się, coś zWagnera.Zastanawiając się, dla kogo przeznaczone jest trzecie nakrycie, sięgnąłem popapierosa.Nie musiałem długo myśleć - drzwi otwarły się szeroko i pojawił się Czapajew.Miałna sobie czarną aksamitną marynarkę, białą koszulę i purpurową muszkę z tej samejmieniącej się mory, co czerwone lampasy na szynelu.Za nim weszła do salonudziewczyna.Tak krótko ostrzyżona, że trudno było to nazwać fryzurą.Na jej ledwie ukształtowanąpierś, okrytą ciemnym aksamitem, opadał sznur dużych pereł; ramiona miała szerokie isilne, a biodra odrobinę za wąskie, leciutki zez dodawał jej tylko uroku.Bez wątpienia mogła stanowić wzór piękności, ale piękność jej trudno było nazwaćkobiecą.Nawet moja bujna wyobraznia nie potrafiłaby przenieść tych oczu, twarzy iramion w gorący mrok alkowy.O nie, nie nadawała się na siano rzeżączkowychbuninowskich strychów! Ale łatwo było ją sobie wyobrazić, na przykład, na lodzieślizgawki W jej urodzie było coś orzezwiającego, coś prostego i odrobinę smutnego;mam na myśli nie tę dekoracyjno-rozwiązłą niewinność, która jeszcze przed wojnąobrzydła wszystkim w Petersburgu - nie, to była prawdziwa, naturalna, świadoma siebiedoskonałość, wobec której żądza staje się nudna i trywialna jak patriotyzm stójkowego.Popatrzyła na mnie i zwróciła się do Czapajewa, zalśniły perły na jej obnażonej szyi.- To nasz nowy komisarz? - spytała.Głos miała dosyć matowy, ale przyjemny.Czapajew kiwnął potwierdzająco.- Poznajcie się - powiedział.- Piotr, Anna.Wstałem od stołu, ująłem jej chłodną dłoń i chciałem podnieść do ust, ale niepozwoliła, odpowiadając konwencjonalnym uściskiem dłoni w stylu petersburskichemancipees.Chwilę zatrzymałem jej rękę w swojej.- Jest świetną cekaemistką - oznajmił Czapajew.- Lepiej nie narażać się na jej gniew inie wyprowadzać z równowagi.- Czyżby te delikatne palce zdolne były zadać komuś śmierć? - spytałem, puszczającjej dłoń.- Wszystko zależy od tego, co właściwie nazwiecie śmiercią - odrzekł Czapajew.- A mogą być różne poglądy na ten temat?- O, tak - zapewnił Czapajew.Siedliśmy do stołu.Baszkir z podejrzaną zręcznością otworzył szampana i napełniłkielichy.- Chcę wznieść toast - powiedział Czapajew, zatrzymując na mnie swe hipnotyczneoczy - za ten straszny czas, w którym przyszło nam się urodzić i żyć, i za tychwszystkich, którzy nawet w tych dniach nie przestają dążyć do wolności.Jego logika wydała mi się dziwna, ponieważ nasze czasy stały się straszne właśnie zpowodu dążenia, jak trafnie to wyraził, tych wszystkich" do tak zwanej wolności -czyjej? od czego? Zamiast się sprzeciwić, pociągnąłem łyk szampana (tę prostą receptęstosowałem zawsze, kiedy na stole stał szampan, a toczyła się rozmowa o polityce).Pokilku łykach uświadomiłem sobie nagle, jak bardzo jestem głodny, i zabrałem się dojedzenia.Trudno określić, co czułem.To, co się działo, było na tyle nieprawdopodobne, że nieodczuwało się już tego nie- i prawdopodobieństwa; tak bywa we śnie, gdy umysł w wirzeI fantastycznych widzeń niczym magnes przyciąga jakiś I znany z dziennego świataszczegół i na nim skupia całą j uwagę, zmieniając najbardziej zagmatwany koszmar wcoś j przypominającego codzienną rutynę.Zniło mi się kiedyś, 1 że za sprawą jakiegośprzykrego zbiegu okoliczności byłem aniołem na iglicy soboru Pietropawłowskiego i wobronie I przed przenikliwym wiatrem próbowałem zapiąć marynarkę, ale guziki za nicnie chciały wejść w dziurki - a mnie dziwiło wcale nie to, że znalazłem się raptemwysoko w nocnym petersburskim niebie, lecz to, że nie udaje mi się taka zwyczajnaczynność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]