[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Esme wysiadła zradiowozu, na twarzy wciąż miała ślady łez, a w głowie kłębiło jej sięod domysłów.Policjant, który po drodze nieśmiało się przyznał, że też ma na imięTed, starał się najlepiej jak umiał pomóc jej w pokonaniu lęku,podkreślając fakt, że synek jest cały i zdrowy, a przecież ostatecznie tonajważniejsze.Kiedy jednak zapytała, dlaczego inni ludzie całe życie romansują iuchodzi im to na sucho, a ona jeszcze właściwie nie zaczęłaromansować, a już porwano jej syna i wszystkie jej tajemnice zostałyujawnione wszem wobec, zabrakło mu pomysłu, czym mógłby jąpodnieść na duchu.- Musi pani do wszystkiego się przyznać - poradził jej, pamiętając, jakukrywał swoją przygodę z amsterdamską dziwką, kiedy zdenerwowałago żona, ale nigdy nie czuł się z tym dobrze.- Wszystko wyjaśnić.- Dziękuję panu, Ted - powiedziała, kiedy zatrzymał się przykrawężniku.- Powinienem zajrzeć na górę i upewnić się, że chłopcu nic nie jest -oświadczył.- Proszę na mnie nie czekać.Jak tylko zaparkujęsamochód, przyjdę do pani.Chciał, żeby miała chwilę tylko dla siebie.Już i tak doznaławystarczająco dotkliwego upokorzenia; nie trzeba, żeby jeszcze pojawiła się w mieszkaniu przyjaciółki u bokupolicjanta.Fioletowe monstrum na schodach było jednak dalekie od podobnejwrażliwości na stan Esme.Prawdę mówiąc, zdaje się, że mężczyznawcale jej nie zauważył.Skierowała się na lewo od niego, zanim do niej dotarło, że z tej stronynie ma wystarczająco dużo miejsca, więc potem spróbowała go obejśćz prawej, ale tam też było ciasno.- Najmocniej przepraszam - powiedziała tak grzecznie, jak tylkopotrafiła.- Chciałabym przejść.- Dobra, dobra - wysapał grubas, ocierając czoło tłustym, fioletowymramieniem, ale ani drgnął.- Nie ma potrzeby tak się żołądkować.Esme jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak zbrukana izlekceważona, jak w tamtej chwili.- O, Boże! - jęknęła w udręce.Jedyne, co wiedziała, to że nie chcepatrzeć na pofałdowaną, srebrzystą skórę grubasa, widoczną między zamałą bluzą, zapinaną na suwak, a równie ciasnymi, elastycznymispodniami.Odwróciła się na stopniu o tyle, o ile jej pozwalała zwalistapostać mężczyzny, uniosła nogę i kopnęła go zgrabnie prosto w dup-sko.- Zjeżdżaj mi z drogi, do jasnej cholery! - wrzasnęła.Grubas spojrzał na nią ze zdumieniem i zmarszczył czoło.- Spokojnie - powiedział, masując serdelkowatymi palcami miejsce,gdzie go kopnęła, ale jednocześnie przesunął się, by zrobić jejprzejście.- Wystarczyło poprosić, ty głupia, ruda krowo.Esme już go minęła i naciskała guzik domofonu z numeremmieszkania Alice.- To ja, to ja! - krzyknęła do mikrofonu i drzwi się otworzyły.Nim dotarła na trzecie piętro, była zdyszana, poły płaszcza obijały jejsię o nogi, włosy przykleiły do karku.Zaczęła walić w drzwimieszkania Alice. Jej przyjaciółka, z twarzą ściągniętą i obcą, otworzyła je na całąszerokość i spojrzała w stronę pokoju od ulicy.W powietrzu unosił sięjej gniew, gorący i ciężki, ale Esme nie miała już więcej miejsca napoczucie winy.Weszła do pokoju i zobaczyła Rory'ego.Siedział na kanapie,podparty poduszkami, cały i zdrowy, udając, że czyta swoją ulubionąksiążeczkę,  Madeline", którą znał na pamięć.Tłumiąc szloch, Esme uklękła na podłodze, czując z niesmakiem, żerajstopy zsuwają jej się w kroku, bo nie podciągnęła ich jak należy.Jakmogła narazić rodzinę i synka na to wszystko swoim żałosnym,obrzydliwym postępowaniem? Jak będzie mogła żyć po tym, cozrobiła? Przyciągnęła Rory'ego do siebie, przytuliła go mocno ipoczuła czysty zapach małego chłopca, kiedy połaskotała go w szyjkę ipocałowała.- Tak mi przykro, skarbie - zdołała jedynie powiedzieć.- Tak miprzykro.Rory przez kilka chwil znosił to cierpliwie, ale potem delikatnie jąodepchnął.- Dobrze już, Esme - powiedział.- Ulepiłem wielką pandę zplasteliny, a pózniej przyszedł Ridge i mnie zabrał.Jechaliśmyautobusem i metrem, i kupił mi cukierki i napój pomarańczowy.-Spojrzał na nią z miną winowajcy.-Znowu musiałem zrobić siusiu -wyznał.- To chyba przez ten napój.Ridge nerwowo kręcił się obok kominka, patrząc na nią spode łba.Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że stać go na coś takiego.Zaczęła coś mówić, ale jej przerwał wzburzony.- Nie zasługujesz na niego, do cholery! - warknął.-Masz wszystko tużprzed nosem i nawet tego nie widzisz.Niedobrze mi się robi na twójwidok!Esme aż oniemiała.Chłopak wprost się trząsł ze złości.- Bardzo przepraszam.- zaczęła mówić, chociaż Ridge był winien w takim samym stopniu jak ona, a może nawet bardziej.Ale teraz nie mógł już zapanować nad oburzeniem.- Masz męża, który cię wielbi - kipiał gniewem - i tego dzieciaka,który myśli, że jesteś Bóg wie kim, a rzucasz to wszystko dla jakiegośgłupiego, obłudnego, francuskiego palanta, któremu zależy tylko najednym: żeby cię przelecieć.To odrażające!- Ridge! - odezwała się ostro Alice, stojąca na progu.- To prawda, mamo - odpowiedział jej syn.Biła od niego taka młodzieńcza bezkompromisowość, że Esme niemogła powstrzymać łez.To, że omal nie zniszczyła własnej rodziny, tojedno, ale zranienie Alice i jej syna było czymś niewyobrażalnym.- Od lat próbujesz znalezć kogoś, kto cię pokocha - ciągnął chłopak,patrząc na matkę.- Umawiasz się z tymi wszystkimi skończonymiłobuzami, a ona ma kogoś idealnego i sra na niego.To nie fair!- Ridge - znowu odezwała się Alice, ale już nie tak ostro.Esmepoczuła się jeszcze podlej.- Zamilcz.Nie powinno cię to obchodzić.- Ale ty mnie obchodzisz - powiedział Ridge do matki i głos mu sięzałamał, a do oczu napłynęły łzy.- Proszę - zwróciła się do niego Esme, klęcząc na podłodze.Twarzmiała mokrą od łez.- Proszę, wybacz mi, Ridge.Tak mi przykro.- Tak? Cóż, może to jest zbyt.- Byłam głupia! - krzyknęła Esme.- Ale nie chciałam skrzywdzićciebie ani Alice, ani nikogo.Ja tylko.- Ty tylko nigdy o nikim nie myślisz poza sobą! - wrzasnąłzawstydzony tym, że płacze w ich obecności, co jeszcze podsycałojego gniew.- Jesteś zwyczajną.Na szczęście dla wszystkich akurat w tej chwili domofon obwieściłprzybycie Poga.- Nie zasługujesz na niego - syknął Ridge, kiedy Alice wyszła doprzedpokoju. - Myślisz, że o tym nie wiem? - odezwała się cicho Esme, siadając nakanapie obok Rory'ego.Nie wiedziała, jak przetrwa kilka najbliższychminut, nie mówiąc już o reszcie życia.Alice otworzyła drzwi i wszedł Pog.Prawie jej nie zauważył, od razuskierował się do żony i synka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl