X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co pana teraz ugryzło?  protestował. Atakują latarnię, potrzebuję naboi! Proszę mi spojrzeć w oczy. Po co?  Proszę mi spojrzeć w oczy. O co panu chodzi? %7łeby mi pan spojrzał w oczy.Zrobił to.Chwyciłem lufę jego karabinu i wymierzyłem we własną pierś. Chce mnie pan zabić? Proszę.Nie mogę znieść myśli, że zginę we śnie.Jeśli chcemnie pan zabić, proszę zrobić to teraz.To będzie morderstwo, ale przynajmniejoszczędzimy sobie zdrady.Odetchnął głęboko raz i drugi z wściekłością człowieka, który nie znajduje słów, bysię bronić przed niezasłużoną obrazą.Gwałtownym ruchem wyrwał mi lufę z rąk.Przystawił mi ją do skroni.Poczułem jej chłód. Pan jest z tych, którzy wierzą, że będą żyć wiecznie.Tatuś i mamusia nie czytalipanu słów Chrystusa? Nie uprzedzili pana, że musimy umierać wielokrotnie?Odłożył broń.Spuścił wzrok. Wszyscy musimy umrzeć.Dziś, jutro, kiedy opatrzność rozkaże.Każdy ma swójkarabin.Jak pan chce, niech się pan sam zabije.Nie spodziewałem się, że jego kamienne rysy są zdolne do uśmiechu.Pomimoalarmującej sytuacji pozwolił sobie na przerwę i chwilę ciszy.Z zewnątrz dochodziłowycie, a on tymczasem szacował mnie, nie wiem według jakiego kryterium.W końcupowiedział: Chciał pan się schronić w latarni i już pan tu jest.Mam panu gratulować? Nic pannie rozumie.Pan jest z tych, co czują się wolni dopiero blisko krat więzienia.A teraz wyciągnął rękę gestem nieznoszącym sprzeciwu  teraz proszę o naboje.Nadciągajążabole.Zszedłem mu z drogi.Niech robi, co chce.Obładowany swoją strzelbą,remingtonem i skrzynką z amunicją, Bat�s pomknął na górę, jakby nie czuł ciężaru.Zauważyłem puste worki.Posłużyły mi za materac.Na zewnątrz wyły potwory.Bat�sstrzelał gdzieś na górze.Ale ja miałem w głowie tylko jedno: teraz mogę spać, mogę spać.Spać.Spać.Spać. 6Kiedy się obudziłem, na świecie panował fantastyczny spokój.Tej samej nocy mojeciało Aazarza znów podjęło życiowe funkcje, jakby jakiś odgórny rozkaz kazał wrócićduszy na swoje miejsce.Na zewnątrz fale rytmicznie uderzały o pobliskie skały.Szummorza działał na mnie kojąco.Oglądane z pozycji horyzontalnej wnętrze latarni sprawiałowrażenie surowego, ale przyjaznego.Przez otwory strzelnicze umieszczone na różnychpoziomach wzdłuż schodów prowadzących na górę prześwitywało światło.W tymnajbliżej mnie zauważyłem pyłek, który majestatycznie zawisł w powietrzu, obojętny naprawa grawitacji, zatrzymany mocą jakiejś absurdalnej i melancholijnej harmonii.Zaschło mi w gardle.Usiadłem i podniosłem do ust pierwszy antałek, jaki mi sięnawinął.W środku był ocet, ale było mi wszystko jedno.Gdyby to była wrząca smoła, teżbym się napił.Podnosząc się, poczułem bolesne skurcze w całym ciele.Ciarki przeszły mipo wszystkich członkach, jakby krew się budziła do życia po latach zastoju.Siedziałem iobserwowałem duże zmiany, jakie się tu dokonały.Dolna część latarni pełniła funkcjęmagazynu, o tym już wiedziałem, ale teraz ten magazyn był znacznie zasobniejszy wskrzynie, worki i kufry.Przyjrzałem się im dokładniej.Były moje.W tym momencie dolatarni wszedł Bat�s. Jaka szatańska siła była zdolna przenieść to wszystko w ciągu jednego ranka? odezwałem się głosem ozdrowieńca, który budzi się z narkozy. Spał pan pięćdziesiąt godzin  odpowiedział, zrzucając z pleców worek mąki.Popatrzyłem na swoje dłonie i odezwałem się bez związku: Jestem głodny. Wiem.Nie dodał nic więcej, ale zrozumiałem, że mam iść za nim na górę.Nie zatrzymującsię ani nie odwracając w moją stronę, zapytał: Nie słyszał ich pan? Nic do pana nie dotarło? Wczoraj wieczorem niezle dalipopalić.Ostatnio są bardzo niespokojni. Mruknął sam do siebie:  Hołota, hołota&Podniósł klapę i weszliśmy do mieszkania.Siadł na krześle i władczym gestempokazał mi miejsce przy stole.Usiadłem posłusznie.Zajął się nabijaniem fajki, wyglądającw zamyśleniu przez balkon.Oparty łokciami o stół, przetarłem rękami twarz.Przede mnąpojawił się talerz.Ręce, które go postawiły, należały do jednego z nich  naglezobaczyłem cienkie palce połączone błoną.Zerwałem się z krzesła jak oparzony, krzyczącz przerażenia.Czułem, że serce mi bije młotem.Znów byłem na wyspie. I po co te krzyki  odezwał się Bat�s. To tylko grochówka.Cmoknął jak wieśniak na konia.Gadzina zsunęła się po schodach w dół, cicho jakduch.Nie odezwałem się, póki nie skończyłem jeść. Dziękuję za zupę. Nie ma za co.To pański prowiant. Ale pan mi ją podał. To ona podała.Nie była przywiązana ani przykuta.Zapytałem: Nie ucieka z latarni? Czy pies ucieka z gospodarstwa?Zapadła cisza.Nie mogłem się powstrzymać od złośliwości:  Umie coś jeszcze poza noszeniem wiader i talerzy? Nauczył ją pan łaciny?Spojrzał na mnie twardo.Nie szukał zaczepki, ale gotów był oddać cios. Nie  odciął się. Ani łaciny, ani greki.Tego tylko ją nauczyłem  podniósłremingtona  to więcej warte niż łacina i greka razem wzięte. No jasne  odpowiedziałem, trąc czoło.Sakramencka migrena nie dawała miszans w konwersacji. Ale skoro już pan pyta, to faktycznie, posiada pewne nieocenione umiejętności.Zpiewa, kiedy żabole są w pobliżu. Zpiewa? Zpiewa.Jak kanarek. Mimo woli parsknął śmiechem.Zmiał się nieprzyjemnie,gardłowo, makabrycznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl