[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opadł na foteluszak, chwytając się za ramię prawą ręką, i z trudem wziął kilka głębszych oddechów.Ale bólobjął też jego kark.W piersi czuł ucisk, taki jak wtedy, kiedy miał zgagę.Powiedział sobie, że popieczywie zawsze męczy go zgaga, więc nie powinien był jeść tego croissanta na śniadanie wbarze tego ranka, i czekał, aż atak minie.W poniedziałek miał umówioną wizytę u kardiologa,przebada się i zrobi z tym porządek.Ale, Boże, teraz nie mógł oddychać.Podszedł, zataczając się do drzwi, otworzył je i stał, wciągając spazmatycznie powietrze.Wiedział, że to nie może być atak serca, bo badał się regularnie każdego roku.Robił te cholernebadania wysiłkowe, po których zawsze był zdyszany i musiał czekać, aż puls zwolni, ale zawszeokazywało się, że jest zupełnie zdrowy.Właśnie teraz jest dokładnie tak samo.Nic mu nie jest, po prostu trochę ciężko mu sięoddycha, to wszystko.W porządku.Powinien dokończyć swoje przygotowania.Przedewszystkim sprawdzić strzelbę; zawsze lubił to robić.Otworzył butelkę wina, nie bordeaux, dobrego ciężkiego wina szkoda na takie sobiepopijanie, zwykłego niedrogiego merlota z Kalifornii.Upił kilka łyków, myśląc o tym, co nastąpi, a potem wrócił do swoich spraw.Wszystko znowu jest w porządku.Przynajmniej narazie. Rozdział 50Jeep sunął niepewnie w górę zbocza, między krzewami o nagich gałęziach, które uderzaływ szyby i rzucały na drogę cień.JC włączyła światła i dwa jasne snopy oświetliły wysypanyżwirem podjazd.Cholera, doktor Ralph mógł ją uprzedzić.Mogłaby wtedy powiedzieć: dziękuję, ale nie.A co, jeśli się zgubiła? Naprawdę, całkowicie zgubiła? Boże, naprawdęzaczynała się gubić, posępna baśń Hansa Christiana Andersena  a może braci Grimm  naglestała się rzeczywistością.Nigdy nie znosiła zresztą tych baśni; były upiorne i przerażały ją wdzieciństwie.Teraz znowu poczuła tamten strach.Poza tym była głodna i żałowała, że nie przyszło jej do głowy wziąć kanapki na drogę,tak jak zawsze robiła to Fen, kiedy były małe.JC uśmiechnęła się na myśl o Fen, a potem, jakby ciotka była jej talizmanem naszczęście, pojawiła się przed nią polana na wzgórzu.A na samym jego szczycie, najbardziejurocza leśna chata.Zupełnie jak z jakiejś pięknej bajki, cała z drewnianych bali, z kominem pojednej stronie.W otwartych drzwiach stał doktor Ralph w czapce narciarce i ciemnych okularach.Pod pachą trzymał strzelbę.Jezu! On naprawdę lubi polowania, a ona nie ma zamiaru strzelać dożadnych jeleni. Witam, witam  powiedział z uśmiechem.Potem zauważył, że jest wstrząśnięta i dodał: Och, przepraszam, właśnie czyściłem swoje Purdeye& nie chciałem cię wystraszyć. Och, te słynne Purdeye. JC pamiętała je z rozmowy w chińskiej restauracji. Niemiałam pojęcia, co to jest Purdey, dopóki się nie poznaliśmy  powiedziała, kiedy doktor oparłstrzelbę o drzwi i pospieszył, żeby pomóc jej wysiąść z samochodu. Więc będę miał okazję nauczyć cię o nich wszystkiego.Wyciągnął jej torbę z tylnego siedzenia, udając, że ugina się pod jej ciężarem. Co ty tam masz?  spytał. Buty do nurkowania?JC zaśmiała się i uściskała go; nie, żeby miała ochotę na większą bliskość czy specjalniego ośmielić, po prostu wydawało się to na miejscu, uścisnąć przyjaciela i pocałować w obapoliczki.Tak czy inaczej, ładnie pachniał, jakby lemoniadą. Za zimno, żeby pływać  powiedział Ralph. Choć jest tu, w lesie, wspaniałe naturalnejezioro z małym wodospadem.W lecie jest to cudowne miejsce.Możemy tam pózniej pójść naspacer, jeśli masz ochotę.JC spojrzała za siebie, na wąską drogę wśród gęstych drzew.To już prawie las,pomyślała.Spojrzała na równo przystrzyżoną trawę po obu stronach chaty na wzgórzu.Miałanadzieję, że jest tu elektryczność. Ty drżysz  powiedział Ralph. Szybko, chodz, musisz się ogrzać.Rozpaliłem już wkominku.Zaraz mi powiesz, czego byś się napiła.Objął ją lekko ramieniem i razem weszli do przytulnego pokoju, gdzie palił się ogień istał kosz rumianych jabłek, a obok butelka wina i dwa kieliszki. Pozwól, wezmę twoją kurtkę. Położył dłonie na jej barkach, ale JC ciaśniej otuliła sięzieloną kurtką Vivi. Na razie w niej zostanę  powiedziała, na wpół przepraszająco, bo on tak wyrazniestarał się o nią troszczyć. W takim razie naleję ci kawy.Zwieżo parzona, zrobiłem ją dziesięć minut temu.Brazylijska ciemno palona, mam też gorące mleko, jeśli pijesz białą.Może napijesz się też wina?JC opadła na jeden z czerwonych uszaków przed kominkiem, ciągle otulając się kurtką.Miała zdrętwiałe stopy i zdecydowanie zle się tu czuła, ale uśmiechnęła się do niego, kiedy krzątał się przy kawie.Miał na głowie narciarkę, więc pomyślała, że pewnie też jest mu zimno.No i te ciemne Ray-Bany, choć byli w pomieszczeniu.%7łałowała, że w ogóle tu przyjechała.O czym, na litość boską, będą ze sobą rozmawialiprzez cały dzień? I noc, bo nie ma mowy, żeby wróciła tą koszmarną drogą po ciemku; gdyby,nie daj Boże, zepsuł jej się samochód, utknęłaby w tych ciemnych lasach, gdzie nie ma nawetzasięgu.Nie było sposobu, żeby wybrnąć z tej sytuacji.Pomyślała, że będą musieli rozmawiać oantykach, a potem może Ralph zrobi jej trochę darmowej analizy, która bez wątpienia bardzo byjej się przydała. Może napiję się kieliszek wina  powiedziała ostrożnie.Odbyła długą podróż niewiadomo po co.Zamknęła oczy, żałując, że nie jest u Fen. JC?Otworzyła oczy.Doktor Ralph pochylał się nad nią. Twoje wino  powiedział z uśmiechem.Nie widziała jego oczu za ciemnymi szkłami.Cofnął się i zaczekał, aż upiła łyk, a potem powiedział: Może pokażę ci teraz twój pokój? Potem moglibyśmy pójść na spacer.Rozruszasz siętrochę po tej długiej jezdzie.Naprawdę chciałbym ci pokazać mój własny wodospad; jest takipiękny. Jasne  zgodziła się JC.Dobrze, więc odegra rolę uprzejmego gościa, wypije wino nawet niezbyt dobre, pomyślała, zaskoczona, cóż, można by pomyśleć, że pana doktora stać nacoś więcej.Och, no tak, może do kolacji poda coś lepszego.Na razie, jak przystało nauprzejmego gościa, obejrzy pokój, choć na pewno nie rozpakuje rzeczy.Nie zostanie tu dośćdługo, żeby warto to było zrobić, nawet jeśli troszkę się rozgrzała.Pójdzie na ten spacer po jegocholernym lesie.Ona! Szykowna, miejska dziewczyna! Po lesie! Powinna była zostać w domu,tylko że Vivi zaprosiła na kolację Merlina i JC nie chciała im psuć wieczoru.Idz na całość, Vivi, pomyślała, i szybko rzuciła torbę w bardzo małym, bardzo ciemnympokoiku na tyłach, w którym miała nocować, i posłusznie poszła za doktorem Ralphem do drzwichaty.Tam musiała zaczekać, aż Ralph otworzy oszkloną, zamkniętą na klucz szafkę z bronią.Wyjął z niej coś, co JC wydało się bardzo dużą strzelbą. O Boże  wykrzyknęła, wstrząśnięta. Nie mów, że masz zamiar zastrzelić coś tymczymś!Doktor Ralph zamknął szafkę na klucz, odwrócił się i spojrzał na nią przeciągle. Och, nie, moja droga JC  powiedział w końcu. Nie mam zamiaru niczego z tejstrzelby zabić, chyba że na drodze stanie nam jakiś zabłąkany niedzwiedz.Nie, nie, ja nie należędo tego typu myśliwych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl