X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lucyn�da usiadła.- Możemy coś razem zrobić.No tak, pomyślała, obstawiam zakład.Spostrzegła, żepastor zastanawia się nad jej słowami.Oczy mu zabłysły.(Powiedz, że tak, że zrobimy).- Nie mam pojęcia o interesach.- %7ładne z nas nie ma o tym pojęcia.Dennis Hasset spojrzał na Lucyndę: jej policzki po�kryły się rumieńcem, oczy rozbłysły, rozchyliła wargi i zło�żyła wyciągnięte małe dłonie.On także się uśmiechnąłi skinął głową.- Używa pani argumentów negatywnych do uzasad�nienia stanowiska pozytywnego.Już wiedziała, że zyska jego zgodę.Za minutę, dwie,wszystko zostanie ustalone.- To nieważne, co wiemy.Powiedział mi pan, kiedy by�łam jeszcze panem Leplastrierem i weszłam do pańskie�go gabinetu, że żywię pasję do pewnych spraw.- Bo rzeczywiście tak jest. 358 Oskar i Lucynda- I powiedział pan, że tylko ta pasja się liczy.- Nadal tak myślę.- No to nie ma żadnego znaczenia, czy się znamy, czynie znamy na interesach.Nasza niewiedza jest zjawi�skiem przejściowym.Och, panie Hasset, drogi pastorzeHasset, dokonamy czegoś dobrego, czegoś wartościowe�go, z czego będziemy dumni.Nie będziemy tacy, jak ci ho�dowcy trzody i ich udziałowcy.Zostaniemy najświetniej�szymi wytwórcami szkła!- I żadne z nas nie dokona nic na własną rękę.Wpatrywała się weń z otwartymi ustami, nieświado�ma tego, że jej dolna warga nabrzmiała.Nie mogła wy�trzymać jego spojrzenia.Oczy miał szare i łagodne, alenie umiała w nie patrzeć.Przymknęła usta, czując, żekark jej się czerwieni.Znowu ściągnęła rękawiczki.Wózzaprzężony w woły przejechał za oknami w stronę wzgó�rza, woznica nie czynił żadnego hałasu.Raz tylko i drugizaskrzypiała oś, trzask bata przeciął ciszę jak odgłos wy�dany przez ptaka i wdarł się w ich rozmowę, prostą jakszeregi pniaków przedzielonych przecinkami.Nie była tokępa drzew, za którymi można się schować.- Muszę już iść - powiedział duchowny, kiedy milcze�nie stało się nie do zniesienia.- Będzie pastor mógł głosić to, w co nie wierzy, lu�dziom, którzy się nie przejmują tym, w co kto wierzy.- To niezbyt uprzejme słowa.- Ale dokładne.- Nie, także i niedokładne.Będę głosił to, w co wierzę.- Ze nie było Niepokalanego Poczęcia!- %7łe Chrystus umarł za nasze grzechy i że będziemymogli dostąpić zbawienia dzięki Jego krwi i zasiąść obokBoga w niebiesiech.Zdziwiła ją pasja, z jaką Dennis Hasset wypowiedziałte słowa.Zbyt się już przyzwyczaiła do jego zapewnień, iżżadnych emocji nie odczuwa, by przyjąć ową wypowiedzbez zaskoczenia.Rozmawiali o polityce Kościoła, ale nigdyprzedtem nie dyskutowali o religii.Poruszali tematy, któreją interesowały: szkło, fabryki, pożytki płynące z przemy�słu.Pastor dostosowywał się do jej potrzeb i zapału, byłapróżna i wsłuchana w siebie, ale dziś, w tej chwili, wolała- Peter Carey 359by nie być kobietą interesu, a raczej - gdyby ją przekona�no, że to chrześcijańskie zajęcie - chciałaby, żeby poprowa�dzili jakąś małą farmę w głębi kraju.- Tak oto - powiedziała, kiwając głową i bilansującw duchu swe odkrycia - okazuje się, że jakaś cząstka pań�skiej osobowości, pastorze, pragnie tego zesłania?- Całkiem spora część.- I to wszystko - zatoczyła ręką po zagraconym po�koju, po skrzyniach i papierach porozkładanych napodłodze - w pewnym sensie sprawia pastorowi przy�jemność?Potwierdził skinieniem głowy, nagle świadomy swychodczuć.Złożył ręce, wbił wzrok w podłogę, a potem wyjrzałprzez okno.Ukrywał przed panną Leplastrier odczuwanąprzyjemność, a Lucynda mu to powiedziała i zgodził sięz nią.Jej słowa, zarówno oskarżenie, jak i przyznanie się,były jasne i wyartykułowane tonem tak rzeczowym, żeprzypominały cięcie brzytwą, bezbolesne, jeśli się dokonu�je od pierwszego razu.Kiedy jednak spostrzegła, że to ona przywiązuje doich przyjazni wagę nierównie większą niż on, poczuła sięgorzej niż wykpiona.- Wezmie pastor ze sobą wszystkie książki?- Mówią, że ogólnie biorąc, istnieje tam problem pleśni.- A więc zostawi je pastor tutaj?- Nie, jednak wezmę.Lucynda znienawidziła nagle jego miłą, uśmiechniętątwarz, która przybrała wyraz przepraszający.Odczuła swąnienawiść jak nagły skurcz, trwający chwilę.- Och, nie dba pastor o to, prawda? Czy musi pastorczekać, aż owa pleśń i pana dopadnie?Dennis Hasset popatrywał na nią zaniepokojony, nie�szczęśliwy, niepewny tego, co się może zdarzyć za chwilę.Przyszła mu do głowy myśl, że mógłby się oświadczyć, a Lu�cynda by go przyjęła.Było to wrażenie dziwne i zupełnienowe - wszak wyjeżdżała stąd jeszcze jako dziecko, on zaśbył jej opiekunem - lecz ta nowa idea nie wydawała mu sięcałkiem niepociągająca.Rozpocząłby pasjonujące życie,uwolnione od tyranii biskupów, otworzyłby całkowicie ory�ginalny, nowy rozdział swej egzystencji.Zawsze marzył 360 Oskar i Lucynda0 poślubieniu wysokiej i przystojnej kobiety.Nie uważałLucyndy za przystojną, ale to nie była przeszkoda.Przeszkody miały inną naturę.Pierwsza wiązała się zezbawieniem duszy, stąd też, choćby się to mogło wydawaćdziwne, zgadzał się z biskupem Dancerem w kwestii po�żytków związanych z Boat Harbour.Nie przeżywał swejwiary z dostateczną mocą.W zbyt dużej mierze była wy�tworem jego umysłu, tęsknił za czymś prostszym, surow�szym, prawdziwszym w oczach Chrystusa.Druga przeszkoda przypominała głaz, który blokuje ko�ło.(Niezbyt dokładnie wiedział, że ów głaz się tam znajdu�je, ale koło unieruchomił).W kwestiach swego powołaniaDennis Hasset był snobem.I równie szczerze, jak pragnąłuwolnić się od tyranii biskupów, nie znosił myśli o tym, żena ulicy brano by go za kupca albo fabrykanta.Szkło uwa�żał za rzecz samą w sobie wyjątkowo piękną, ale ów rodzajżycia, który proponowała mu Lucynda, samą istotę atrak�cyjności takiego życia, uznawał za nie do przyjęcia.Nie zastanawiał się nad żadną z owych spraw, pomysły1 uczucia wypełniały go bez reszty.Nie dostarczył Lucyn�dzie żadnego klucza do zrozumienia przyczyn, dla któ�rych nagle, choć z taką delikatnością, postanowił się odniej oddalić.Włożyła jedną rękawiczkę, drugą trzymaław palcach.Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, prze�glądała książki w jednej z niezamkniętych jeszcze skrzy�nek.Nie rozumiała powodów, które sprawiły, że przyja�ciel ją odtrącił i upokorzył.W chwili, w której najgoręcej pragnęła wyjść z jegopokoju, zapragnęła również tam pozostać.Przymusiła siędo wypytania pastora o planowaną podróż, a nawet umó�wiła się z nim na pożegnalną herbatę.Kiedy w końcuopuściła plebanię w Woolahrze, uświadomiła sobie, żenie ma w Sydney nikogo, kogo chciałaby zobaczyć.Posłała chłopca do pobliskiej tawerny, żeby sprowa�dził jej woznicę.Nie trzymał się pewnie na nogach, aleLucynda nie przejęła się tym.Nie mogła-zatrzeć w pa�mięci obrazu smutnego i zarazem uśmiechniętego Denni-sa Hasseta.Jego oblicze miało pozostać w jej myślachprzez długi czas, niezależnie od sposobów, których próbo�wała, by się od tego obrazu uwolnić. 63longnose Pointiedzieć, że was czeka samotność, to nie to samo, cobyć samotnym.Kiedy Lucynda płynęła łodzią SolaWMyera ku ujściu Parramatty, przypuszczała, że wieść bę�dzie samotne życie, i czerpała siłę z rozmyślań o tym.W wyobrazni przedstawiała sobie jednak nie samotność,która jest przygnębiająca i gorzka, lecz coś krzepiącegoi jasnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl