[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz drugą.- Co tam? - rzuca Jerzy do Roberta. Może odwrócić oczy w stronę ulicy? Ale jęk pozostajew uszach, ale ręce czują to straszne napięcie, to znów przerazliwy bezwład mięśni rannego.Wtej chwili z góry, od strony schodów, znów niesie serię.- Już - mówi Podwiązka i Jerzy bieg- nie w stronę schodów.Na półpiętrze zastyga z głowąuniesioną ku górze.Schodzi stamtąd Malutki z peemem w lewej ręce.Pod prawą pachątrzyma wyszarpującego się wściekle małego przybysza.Spod szerokiego, usmolonego rękawa bluzy Malutkiego wygląda niesiona do góry nogamitwarz, skamieniała w nieporównany wyraz godności i urażonej dumy.32- Cholerny gówniarz - sapie Malutki.- Rąbnął mi peema, ja za nim, a on: Ręce do góry, bostrzelam , i strzelał.Jerzy skamieniał.-.strzelał, tylko że na ulicę, jak się dorwał do okna.Pół magazynku wypaskudził, zanim godopadłem.No, stawaj do raportu! - Malutki puścił swoją ofiarę.Byli już w progu ich sali.-Przedstaw się dowódcy.- Strzelec Orzeł - bąknął chłopiec.- Słyszałem, jak cię Podwiązka wołała Dudzio - mścił się Malutki.- O, ta - wskazał palcem napodnoszącą się z klęczek dziewczynę.- Trzeba go jakoś odnieść.- zatroszczył się Jerzy o rannego.Dziewczyna powoli pokręciłaprzecząco głową.Spojrzał: Luboń leżał sztywno, nieruchomo.Jerzy odwrócił wzrok, raptemnapotkał twarz małego chłopca i przestraszył się: w jego wzroku, zwróconym na leżący wstrzelnicy karabin Lubonia, grała nieprzytomna, łakoma, jeszcze niepewna, ale potężniejąca zchwili na chwilę radość i nadzieja.- Pamiętaj, co dostajesz.Luboń nie pudłował - wymruczał Jerzy w jego stronę jedynąpogrzebową mowę nad zwłokami poległego.Kiedy.zebrał się.pluton Zygmunta, ten miał nie więcej jak pół godziny czasu nasprawdzenie stanu przerzedzonych drużyn.Był właśnie na kwaterze Kolumba, gdy wpadłazdenerwowana Ałła.- Maszerujemy na cmentarz kalwiński. Chrobry wycofał się do Sądów na Leszno.-meldowała zdyszana.- Bez plotek! - obciął ją Zygmunt.Rozejrzał się po ludziach.Część spała.Poskręcam nafotelach, krzesłach, stołach, dywanach bogatego mieszkania, sprawiali dziwne wrażenie.Któryś leżący najbliżej progu uśmiechał się przez sen.Zęby błyszczały niesamowicie wobrośniętej czarnym zarostem, brudnej twarzy.- Do żarcia.- rzucił Kolumb jakby prosząco.- Co? - nie zrozumiał Zygmunt.- Uśmiecha się do żarcia.- wytłumaczył dowódca drużyny pociągając nosem.Rzeczywiście, od strony kuchni, gdzie urzędowała Podwiązka, niosło zapach smażonejsłoniny.- Masz dziesięć minut do zbiórki - podniósł się ciężko Zygmunt.- Za kwadrans jesteś zdrużyną na rogu.Ja idę po Jerzego.33Kolumb skinął głową.Oczy miał czerwone z niewyspania.Przetarł je kułakiem.Lewy rękawbluzy, przedarty od nadgarstka, obsunął mu się aż do łokcia, obnażając brudną koszulę.- Dopilnuj, niech zjedzą - rzucił Zygmunt od progu.Noc ogarnęła go jeszcze bardziej posępna i głucha. Co takiego? - starał się zrozumieć zródło swego dziwnego niepokoju.Raptem stanąłnasłuchując.Trwał tak może pół minuty.Zrozumiał: noc dręczyła przerażającą, bezwstydnąciszą, którą lekki wiatr niósł aż gdzieś zza Wisły.- Front? - szepnął z pytaniem i podniósł w górę swoje jedno oko.Nieruchome gwiazdy.-Front - powtórzył głośno, jakby chciał przemóc tę ciszę słabym ludzkim głosem.Za Wisłą front odpłynął gdzieś daleko, zostawiając ich w trupiej, groznej ciszy.Jerzy spał.Leżał z twarzą wciśniętą w zmiętą haftowaną poduszkę.Nieruchomy jak trup.Szeroka luzna panterka ukrywała nawet rytm oddechu.Zygmunt obudził go szorstko.Nienawidził i bał się nieruchomości ciał swoich żołnierzy.Jerzy, jak zawsze, ocknął się momentalnie.Jeszcze oczy miał zamknięte, a już nogi spuścił napodłogę.- A, to ty.- Za dziesięć minut zbiórka plutonu.Obsadzamy cmentarz kalwiński.Idziemy - całymplutonem.- dodał za chwilę, jakby tą wiadomością przesądzał pomyślny charakter rozkazu.- Machabeusz.Kolumb - poprawił się szybko - już zbiera ludzi.W ciągu paru minut w niewyraznej ciemności nocy, przesyconej dalekimi pożarami,zabrzmiały odgłosy ruszającego na linię oddziału.Brzęk uderzającej o żelazo manierki, stukot butów po zgrzytającym gruzie, klątwa, przeciągłeziewnięcia, jakieś ,,brr bardzo zaspanego. Sekcyjny do mnie!. Ciche szepty - to któryśżegna dziewczynę. Masz może dwa magazynki zapasowe? , Dam cztery sidolki za jedengranat obronny, chcesz? , Cholera, kiedy się człowiek wyśpi. , Wyśpisz się jak Luboń, hę,hę! - my lepiej, idziemy prosto na cmentarz, słyszałeś?. Któryś raz za razem wbijamagazynek. Wyczyść z piasku, idioto! - gromi go leniwym szeptem kolega, trzaskpocieranej zapałki r.- Wychodzić!- Dudzio.gdzie Dudzio? Obudzcie Orła! Zawsze zmartwienie z gówniarzem.Powoli wychodzą na ulicę.Gromada, która przed tygodniem wyskakiwała z bramy pięć przedpiątą, była znacznie liczniejsza.34- Malutki, wziąłeś panzerfausta?- Robert niesie.Pod butami piszczy przerazliwie szkło.Tylko Jerzy idzie cicho - chodnikiem. Po piasku, jakna wiosnę z Aliną w Zwidrze. - przypomina sobie coś bez sensu.Coraz dotkliwiej czućspaleniznę.Pałacyk Michla, %7łytnia, Wola,Bronią go chłopcy od ParasolaChoć na tygrysy mają visy,To warszawiaki, klawe urwisy.- Dudzio pierdolony jeszcze się nie obudził? - czyjaś nieżyczliwa uwaga peszy zaspanegośpiewaka.Na rogu majaczą już ludzie Kolumba.Większość siedzi pod ścianami.Niektórzy mają głowyzwieszone na piersi: śpią. Dostali jeszcze więcej po dupie niż my - myśli Jerzy pochyliwszy się nad pierwszym zbrzegu.Widzi nieznajomą twarz.- Jestem tu - klepnął go po ramieniu Kolumb.- Powitać.- rzucił i ująwszy go za łokiećruszył z nim do przodu.- Zygmunt poszedł już ż Edziem - poinformował półgłosem.Szli wmilczeniu, słysząc za sobą nierówne stąpanie swoich ludzi.- Podobno Niemcy przebili się jużdo mostu Kierbedzia - powiedział szeptem.- Masz dosyć amunicji do erkaemu? - odpowiedział Jerzy.- Mam - zawstydził się Kolumb.- Racja, że teraz już nie ma co gadać.- dodał po chwili.Ludzie szli w oddaleniu, zwartą grupą.Na cmentarzu zagospodarowali się nocą.Granatniki łupiły cierpliwie, plączący się wciemności ludzie lokowali się byle jak, na nosa wybierając stanowisko wśródmarmurowych nagrobków.Dwóch, zderzywszy się u stóp przygiętego pod krzyżemChrystusa, kłóciło się zażarcie o miejsce, wybadawszy solidne rozmiary posągu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]