[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Noc spędzili w chłodzie, bez ognia.Wstali o świcie, aby ruszyć dalej.Znajdowali sięjuż całkiem niedaleko celu - zakładając, oczywiście, że Tennyson naprawdę zmierzał dojaskiń i że tam się zatrzymał.Horace zaprzestał swoistej zabawy w chowanego, nie zadręczałjuż Willa ciągłymi pytaniami czy mnie widzisz? Zachowywał się rzeczowo, poważnie, jakprzystało na doświadczonego wojownika w obliczu wroga.Tak jak przedtem Haltowi, dopiero teraz i Willowi przyszło na myśl, że Horacenajzwyczajniej w świecie stroił sobie z niego żarty, podśmiewując się w duchu przez całyminiony dzień.Cóż, Horace miał do nadrobienia długie lata najrozmaitszych psikusów orazuszczypliwości ze strony Willa, toteż Will nie mógł oprzeć się wrażeniu, że właśnie padłofiarą subtelnego rewanżu.Grunt zaczął się wznosić, zbliżali się ku łańcuchowi wzgórz.Zarośla stawały się corazrzadsze, rosło tu mniej drzew, toteż musieli poruszać się ostrożnie, świadomi, iż w każdejchwili mogą natknąć się na ukrytego wartownika.Nic jednak nie wskazywało, by ich zauważono.Po jakimś czasie grunt stał się znowurówny, wyjechali na płaskowyż ciągnący się u stóp gór.Roślinność znów zieleniła się tubujniej, zapewne wzgórza osłaniały ją przed wiatrem.Obaj przyjaciele zatrzymali się, skryciw cieniu zagajnika, by spojrzeć na rozciągającą się przed nimi otwartą przestrzeń.Już tylkokilkaset metrów dzieliło ich od stromych, urwistych zboczy.Nigdzie nie dostrzegli ani śladuTennysona czy też jego wyznawców.- Nikogo tu nie ma - wyszeptał Horace.- Nikogo nie widać - poprawił Will.Obserwował uważnie stromizny.Słońce znalazło się już po zachodniej stronienieboskłonu, lecz choć rzucało bezpośrednie światło na wzgórza, nieregularne fałdypiaskowca tworzyły plamy cienia.Tam właśnie mogły kryć się wejścia do jaskiń, lecz narazie żadnego z nich nie potrafił wypatrzyć.Nagle Will zaniepokoił się.Przecież Tennyson wcale nie musiał się tu zatrzymać.Ktowie, może powędrował dalej, przebył barierę gór jakimś znanym sobie lub jego poplecznikomprzesmykiem i znajdował się już daleko po drugiej stronie.Jednak rozsądek podpowiadał, że przywódca Odszczepieńców nie po to kierował się wstronę łańcucha górskiego obfitującego w liczne jaskinie, by trudzić się uprawianiemwędrówki przez góry.Jeśli zamierzał wybrać się dalej na wschód, mógł po prostu łatwoominąć wyniosłe pasmo.Należało więc przypuszczać, że zmierzał tu w konkretnym celu,którym najprawdopodobniej były właśnie owe jaskinie.Zwłaszcza że przyglądając się teraz górskiemu łańcuchowi, Will przekonał się, jakuciążliwa byłaby próba jego przekroczenia.Czy rozlazły, otyły, wygodnicki Tennysonobrałby z rozmysłem równie niebezpieczną drogę? Wspinałby się po urwiskach, narażającżycie?Horace trącił druha łokciem.- Czujesz ten zapach?Will uniósł głowę, wciągnął powietrze przez nos.Rzeczywiście, pochwycił ledwowyczuwalny aromat palonego drewna.Bez wątpienia dym z ogniska.- A więc jednak tu są.Właśnie pichcą sobie kolację - stwierdził Horace.- Owszem, ale gdzie? - spytał Will, wciąż sondując wzrokiem skalne urwiska.Nagle Horace dotknął jego ramienia.- Popatrz - rzekł.- Widzisz drzewo, które rośnie krzywo na tamtym stoku? Jakieśdziesięć metrów nad płaskowyżem.Chwilę potem Will skinął głową.Owszem, widział drzewo.Wtedy Horace wyciągnąłprzed siebie rękę, mrużąc jedno oko, po czym uniósł do góry najpierw jeden palec, następniedwa.Ten drugi palec zaraz zgiął z powrotem.- Na lewo od drzewa, o półtorej grubości palca.Tam jest szczelina.Will wykonał ten sam ruch, wyciągając ramię i unosząc palce.Prosty, lecz skutecznysposób na wskazanie kierunku.Wkrótce dostrzegł skalną szczelinę, o której mówił Horace.Unosiła się z niej cienka smuga szarego dymu.Wiatr chwytał ją niemal natychmiast iod razu rozwiewał.Jednak z całą pewnością była widoczna.Nieomylny ślad czyjejśobecności.Obecności Tennysona.- Skryli się w jaskiniach - stwierdził.Horace przytaknął.- Musimy podejść bliżej, żeby to zbadać - oznajmił Will, obserwując rozpościerającysię przed nimi teren.Aatwy do przebycia - stwierdził w myśli - ale pieszo.Krzaki są zbytniskie, jezdziec się pośród nich nie skryje.- Trzeba zostawić konie - stwierdził na głos.- Chcesz wejść do jaskini? - spytał Horace, starając się bardzo, aby jego głos zabrzmiałobojętnie.Will zerknął ku niemu.Od dzieciństwa Horace żywił niechęć do zamkniętychprzestrzeni.Między innymi z tego powodu nigdy nie nosił zamkniętej przyłbicy, zamiast tegoużywał prostego hełmu w kształcie stożka.Za dawnych czasów Will nieraz wykorzystywał tęniechęć, by umknąć przed roślejszym i silniejszym rówieśnikiem.- Ja, owszem.Ale ty musisz pozostać na zewnątrz pilnować wejścia.Nie życzę sobie,żeby ktoś zaskoczył mnie od tyłu - stwierdził.Horace jakby odetchnął z ulgą.- Jesteś pewien? - spytał.- Może jednak lepiej, żebym poszedł z tobą?Will klepnął go w ramię.- Dzięki za propozycję - rzekł.- Ale naprawdę łatwiej mi będzie dokonać rozpoznaniaw pojedynkę.- No, dobrze - powiedział Horace.- Prawdę mówiąc, nie czuję się rozczarowany.- Nie wspominam już nawet - dodał Will, nie mogąc się powstrzymać - że jeśli wziąćpod uwagę twoje nowo nabyte umiejętności oraz płaszcz, mógłbym cię zgubić w tamtejszychczeluściach.ROZDZIAA 45Odczekali do póznego popołudnia - w słabszym świetle istniało mniejsze ryzyko, żektoś ich zauważy, natomiast oni sami wciąż mogli obserwować okolicę.PozostawiwszyWyrwija oraz Kickera pośród drzew, ruszyli naprzód.Horace, okryty zwiadowczympłaszczem, zapomniał o żartach i słuchał uważnie ostatnich pouczeń Willa.- Ani na chwilę nie zdejmuj kaptura z głowy, bo jego cień osłania twoją twarz - rzekłmłody zwiadowca.- Gdy będziemy się zatrzymywać, leż pod płaszczem, absolutnie bezruchu.Halt zawsze powtarza, żeby ufać maskowaniu.A więc ufaj, bo to okrycie stanowinajlepszy kamuflaż.- A co z nogami i stopami? - zatroskał się Horace.Jako że wzrostem radykalnieprzewyższał Halta, znaczna część jego nóg wystawała spod płaszcza.Will machnął ręką.- Nie przejmuj się.Płaszcz skryje głowę oraz tułów, a nikt nie się spodziewa ujrzećsamych nóg.Zaś, jak wiadomo, czego ludzie nie spodziewają się dostrzec, tego nie zobaczą.Horace uśmiechnął się.- To także nauki Halta?Will uśmiechnął się i potakująco skinął głową.Uznał, że nie zawadzi przypomniećjeszcze jedną z nauk mistrza, choć powtarzał ją Horace'owi już kilkakrotnie:- I pamiętaj: jeżeli ktoś nas zaskoczy, kiedy będziemy się przemieszczać, musisznatychmiast znieruchomieć.Nie wolno ci nawet drgnąć.Bo właśnie ruch.-.przyciąga uwagę i wtedy jest największe ryzyko, że ktoś mnie zauważy -dokończył za niego Horace.- Wiem.- Tym lepiej dla ciebie.W takiej sytuacji pokusa, żeby czym prędzej dać nura wkrzaki, staje się wprost nieodparta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]