[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odkąd umarł mój ojciec, pan StefanKistenmaker i pastor Pringsheim pytają mnie dzień w dzień, czym chcę być.Nie wiem.Nie mogęnic odpowiedzieć.Nie mogę niczym być.Boję się życia.- Ach, co znowu! Jak można tak beznadziejnie mówić! A twoja muzyka.- I cóż moja muzyka, Kaju! Nic z niej nie będzie.Czy mam podróżować i dawaćkoncerty? Po pierwsze nie pozwolono by mi na to, a po drugie nigdy nie będę dość dużo umiał.Nie umiem prawie nic, umiem tylko trochę improwizować, kiedy jestem sam.A przy tym, takiepodróżowanie.wyobrażam to sobie jako coś okropnego.Ty - to co innego.Ty masz więcejodwagi.Chodzisz sobie tu i śmiejesz się z wszystkiego i możesz im coś przeciwstawić.Chceszpisać, chcesz opowiedzieć ludziom coś pięknego i ciekawego, tak: to już jest coś.I na pewnobędziesz sławny, tobie się wszystko udaje.Od czego to zależy? Jesteś weselszy.Czasem podczaslekcji spoglądamy na siebie, jak ostatnio przy panu Mantelsacku, wówczas gdy Petersen, jedynyspośród wszystkich, którzy ściągali, dostał pałkę.Obaj myślimy to samo, ale ty stroisz miny i jesteś wyższy ponad to.Ja tak nie umiem.Zbyt mnie to męczy.Chciałbym zasnąć i o niczymjuż nie wiedzieć.Chciałbym umrzeć, Kaju!.Nie, ze mnie nic nie będzie.Nie umiem chcieć.Niechcę nawet zostać sławnym.Boję się tego, jak gdyby tkwiła w tym jakaś niesprawiedliwość!Możesz mi wierzyć, że nic ze mnie nie może być.Ostatnio, po rozmowie ze mną, pastorPringsheim odezwał się do kogoś, że trzeba zostawić mnie w spokoju, gdyż pochodzę zezdegenerowanej rodziny.- Tak powiedział? - zapytał Kaj z wielkim zainteresowaniem.- Tak, miał na myśli mojego stryja Chrystiana, który siedzi w Hamburgu w zakładzie.Napewno miał rację.Powinno się mnie zostawić w spokoju.Byłbym taki wdzięczny!.Tyle mamzmartwień i wszystko tak ciężko przeżywam.Na przykład, jeśli skaleczę sobie palec, zadrasnęsię.robi się ranka, która u kogo innego goi się po tygodniu.U mnie trwa to miesiąc.Nie chcesię zagoić, jątrzy się, pogarsza i sprawia okropne cierpienia.Ostatnio powiedział mi pan Brecht,że z moimi zębami jest bardzo zle, gdyż wszystkie są spróchniałe i chore, nie mówiąc już owyrwanych.Tak jest dziś.A czym będę gryzł w trzydziestym, czterdziestym roku życia? Nie madla mnie żadnej nadziei.- Tak - powiedział Kaj i przyśpieszył kroku - a teraz opowiedz mi trochę o twojej muzyce.Bo ja chcę napisać teraz coś cudownego.Może zacznę zaraz na lekcji rysunków.Będziesz grałdziś po południu?Hanno milczał przez chwilę.W jego spojrzeniu ukazało się coś mglistego, zmąconego igorącego.- Tak, chyba będę grał - powiedział - choć właściwie nie powinienem.Powinienemćwiczyć etiudy i sonaty, a potem przestać.Ale chyba będę grał, nie mogę inaczej, choć to jeszczepogarsza wszystko.- Pogarsza?Hanno milczał.- Wiem, o czym grasz - rzekł Kaj.A potem obaj umilkli.Obaj wkraczali w szczególny wiek.Kaj zaczerwienił się mocno i patrzył w ziemię niespuszczając głowy.Hanno był blady, bardzo poważny i zamglone spojrzenie zwrócił w innąstronę.Potem pan Schlemiel zadzwonił i poszli na górę.Nastąpiła lekcja geografii, a wraz z nią wypracowanie, bardzo ważne wypracowanie o obszarze Hessen-nassau.Wszedł rudobrody człowiek w brunatnym tużurku.Był blady, a na jegorękach, których pory były mocno rozszerzone, nie rósł ani jeden włosek.Był to  inteligentnyprofesor , pan doktor Muhsam.Od czasu do czasu miewał krwotoki i mówił zawsze ironicznymtonem, uważał bowiem, że jest równie dowcipny, jak chory.Posiadał on w domu coś jak gdybyarchiwum dotyczące Heinego, zbiór papierów i przedmiotów mających jakiś związek zzuchwałym i chorym poetą.Teraz wpatrywał się w granice obszaru Hessen-nassau na mapie, anastępnie poprosił z uśmiechem zarazem melancholijnym i szyderczym, by panowie zechcielinapisać w zeszytach, co w tym kraju jest godnego uwagi.Wyglądał, jak gdyby chciał drwićzarówno z uczniów, jak z kraju Hessen-nassau, a jednak było to bardzo ważne wypracowanie,którego wszyscy się bali.Hanno Buddenbrook nie wiedział nic o Hessen-nassau, niewiele, tyle co nic.Chciałzajrzeć do zeszytu Adolfa Todtenhaupta, ale  Henryk Heine , który mimo swej wyższości icierpiącej ironii bacznie obserwował każdy ruch, zaraz to zauważył i powiedział:- Panie Buddenbrook, mam ochotę zamknąć panu zeszyt, ale za bardzo się boję, że w tensposób wyświadczyłbym ci dobrodziejstwo.Pisz więc pan dalej.Uwaga ta zawierała dwa dowcipy.Po pierwsze ten, że doktor Muhsam nazwał Hanna panem Buddenbrookiem , a po drugie z tym  dobrodziejstwem.Ale Hanno Buddenbrookślęczał dalej nad swym zeszytem, który w końcu oddał prawie czysty, po czym znowu wyszedł zKajem.Wszystkie dzisiejsze niebezpieczeństwa minęły.Szczęśliwy, kto wyszedł z nich cało i nieobciążony żadną naganą.Teraz mógł swobodnie i wesoło siedzieć z panem Dragemullerem wwidnej sali i rysować.Sala rysunkowa była obszerna i pełna światła.Na półkach pod ścianami stały gipsoweodlewy antyków, a w dużej szafie pełno było drewnianych brył i maleńkich sprzętów, którerównież służyły za modele.Pan Dragemuller był to krępy człowiek z okrągło przystrzyżonąbrodą i brunatną, gładką, tanią peruką, która odstawała z tyłu zdradziecko.Posiadał on dwieperuki: jedną z dłuższymi, drugą z krótszymi włosami, gdy dawał sobie przystrzyc brodę,wówczas nakładał tę z krótszymi włosami.Prócz tego miał jeszcze inne śmiesznostki.Zamiast ołówek mówił  ołów.Gdziekolwiek się zjawił, rozprzestrzeniał olejno-spirytusowy zapach iniektórzy utrzymywali, że pija naftę.Za swe najpiękniejsze godziny uważał te, w których,zastępując kogoś innego, prowadził lekcję innych przedmiotów.Miał wtedy wykłady o polityce Bismarcka, które urozmaicał dobitnymi, spiralnymi i łukowatymi ruchami od nosa do ramienia, iz nienawiścią jako też z trwogą mówił o socjaldemokracji. Musimy się trzymać, razem! -mawiał do słabszych uczniów chwytając ich za rękę.- Socjaldemokracja stoi za progiem.Wydawał się zawsze jakiś gorączkowo zaaferowany.Siadał przy uczniu, rozprzestrzeniającmocny zapach spirytusu, pukał swym sygnetem w jego czoło i wyrzucał z siebie słowa jak: Perspektywa!  Cienie rzucone!  Ołów!  Socjaldemokracja!  Trzymać się razem! , po czymśpiesznie odchodził.Na tej godzinie Kaj pisał nowy utwór, Hanno zaś prowadził w myśli uwerturęorkiestrową.Potem nastąpił koniec lekcji, spakowano książki, droga przez bramę stała otworem,szło się do domu.Hanno i Kaj udawali się w jedną stronę i aż do małej czerwonej willi na przedmieściu szlirazem, trzymając książki pod pachą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl