[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otóż pewnego razu, gdy prawy kufer po brzegi wypełnił siębielizną, wuj Tarabuk kazał służącemu sprowadzić praczkę.Praczka przyszła - a zapomniałempowiedzieć, że wuj Tarabuk był mańkutem.- Dobra kobieto, wezcie ten oto kufer z brudną bielizną do prania - rzekł wuj Tarabuk wskazując lewąręką prawy kufer - a pamiętajcie dobrze mi wszystko wyprać, wyprasować i wykrochmalić.Wyrzekłszy te słowa wuj wyszedł z domu, aby się udać na dłuższą przechadzkę po okolicach Bagdadu.Wówczas praczka zwróciła się do obecnego w pokoju sługi z zapytaniem, który kufer ma zabrać?- Juści, że prawy - odrzekł sługa - bom przecie widział, że pan prawy kufer wskazał.- Juści, że lewy - odparła praczka - bom przecie widziała, że pan lewą rękę podniósł do góry.- Co prawda, to prawda! - potwierdził sługa.- I ja też sobie teraz przypominam, że pan lewą rękępodniósł do góry.Tedy praczka zabrała lewy kufer.W trzy dni potem, o poranku, stawiła się z owym kufrem w pałacu.Poranek był w istocie bardzo słoneczny i wuj Tarabuk był w znakomitym humorze. - No cóż, kobiecino? - zwrócił się do niej, gdy weszła do sypialni.- Czy wszystko wyprane,wyprasowane i wy krochmalone?- Wedle rozkazu - odrzekła usłużnie kobiecina - wszystko wyprane, wyprasowane i wy krochmalone.Ani jednej plamki nie ostawiłam, chociaż, po prawdzie, było tam więcej plam niż czegokolwiek.Plamkakoło plamki tak akuratnie wściubiona, jakby kto miał umyślną przyjemność w onym starannymplamieniu.Wuj Tarabuk uraził się i zawstydził.- Jakże mi możecie, poczciwa kobiecino, taki kłam w oczy zadawać? Czyż jestem jakimś brudasem zzawodu, ażebym w tak pilny sposób plamił bieliznę? Lubię czystość i nie znoszę brudu.Mówiąc to otworzył kufer i ukosem spojrzał na jego wypraną, wyprasowaną i wykrochmalonązawartość.Spojrzał i zbladł.Zbladł i spojrzał znowu, tym razem nie ukosem, jeno wręcz -wytrzeszczonymi oczyma.Pergaminowe rękopisy wuja, wyprane do cna ze wszystkich liter, nadzwyczajstarannie wyprasowane i elegancko, odświętnie, niemal po balowemu sztywne od krochmalu, leżały wkufrze jeden na drugim - spiętrzone w sposób, w jaki zwykle piętrzy się wyprana, wyprasowana iwykrochmaloną bielizna.Bił od nich ciepły jeszcze, przyjemny a osobliwy zapach czystości uzyskanejmydlinami, krochmalem i gorącym żelazkiem.Z bliska robiły wrażenie sztywnych gorsów od koszul, zdalszej nieco, aczkolwiek umiarkowanej odległości zdawały się stosami chustek do nosa, a z jeszczedalszego stanowiska miały wygląd najrozmaitszej bielizny.- Ratunku! - jęknął wuj Tarabuk.- Jestem zgubiony na całe lata! O, cóżeś uczyniła ze mną, niedobrakobiecino! Czyż nie wskazałem ci prawego kufra?- Lewą rękę podniósł pan do góry, więc pomyślałam, że o lewym kufrze mowa.- Trzebaż mi było przyjść na świat mańkutem! - rozpaczał wuj Tarabuk.- Czyż nie umiesz, niedobrakobiecino, odróżnić bielizny od nie-bielizny? No, powiedz sama, czy tak wygląda bielizna?- To prawda, że nigdy bielizna aż tak nie wygląda - zauważyła rezolutnie kobiecina.- Toteż długomiarkowałam i nijak zmiarkować nie mogłam, którą część swej osoby przy odziewa ja-śnie pan w tezbytki.Bo ani się tym osłonić, ani się w to wystroić.Ale potem z mnóstwa onych plamek wymiarkowałam, że to pewnikiem jakieś śliniaczki albo i co innego.- Precz z moich oczu! - zawołał gniewnie wuj Tarabuk.- Nie chcę cię widzieć nigdy, rozumiesz? Nigdy!Kobiecina wielce zasmucona opuściła pokój, a wuj Tarabuk przez dni kilka załamywał dłonie i płakałgorzkimi łzami.Pozbawiono go nagle wszystkich rymowanych utworów, które były płodem długiej iwytrwałej pracy.Rozpacz wuja była tak wielka, iż umysł jego, jak się sam wyraził, zsunął mu się niecona bakier.Tu właśnie tkwiła przyczyna, dla której wuj Tarabuk mimo woli i bezwiednie, dzięki osobliwejchorobie - spowodowanej nieludzką rozpaczą - wyposażał każde zdanie w słowa zaczerpnięte zpracznictwa.Chciałem go rozerwać opowiadaniem moich przygód, ale nadaremnie! Wuj Tarabuk nie mógł skupićuwagi na żadnym przedmiocie.Uwaga ta była zbłąkana w dziwacznym a parnym świecie mydlin, pralnii praczek.Ba! Wuj Tarabuk doszedł do takich zawiłych przemian językowych, że zamiast słowa"pracować" używał stale wyrazu "praczkować", który to wyraz ze względu na zbytnią wieloznacznośćbrzmi częstokroć tak, jakby zgoła nie miał żadnego znaczenia.Muszę jeszcze ubocznie dorzucić, iżzamiast mówić: "osiadł na mieliznie", wuj mówił: "osiadł na bieliznie".Po krótkim tedy obcowaniu zwujem wywnioskowałem ciszkiem, iż staremu pomieszał się rozum i język, tym bardziej że pewnegorazu, przyglądając mi się z widocznymi oznakami zle tajonej obawy, szepnął płochliwie:- Tak dziwnie i tak ukosem popatrujesz na mnie, jakbyś chciał oddać mnie do prania.Wyznaj miszczerze, czy pielęgnujesz w duszy tego rodzaju myśl nieludzką?- Uspokój się, drogi wuju! - zawołałem z lekka rumieniąc sięSą twarzy.- Nigdy podobna myśl nie postała mi w głowie! Zanadto cię kocham, abym na chwilę nawetpragnął pozbyć się ciebie w sposób tak bezrozumny! I rzeczywiście postanowiłem w duszy nie opuszczać wuja dopóty, dopóki nie pozbędzie się swychchorobliwych nałogów.Byłbym z pewnością wykonał mój zamiar szlachetny, gdyby nie to, że Diabeł Morski nie śpi, jak w ogólekażdy diabeł.Czuwał on nade mną i oczekiwał jeno chwili odpowiedniej, aby mię znów pokusić donowych przygód i niebezpieczeństw.Tym razem zjawił mi się we śnie i powiedział, że w dalekim anieznanym kraju czeka na mnie niecierpliwie niezwykle piękna i płomienna królewna, która mię zna zesłychu i z opowiadań, gdyż sława moja, jako podróżnika, obiegła niemal cały świat i przenikła aż donajbardziej zaklętych krańców ziemi.Uśmiechnąłem się we śnie z niedowierzaniem i zapytałem niby od niechcenia:- Czy nie wiesz przynajmniej, jak na imię owej królewnie?- Jakżebym nie wiedział o tym ja, który z fachu i urzędu winienem wszystko wiedzieć! - zawołał DiabełMorski.- Królewna owa nazywa się Sermina.Zresztą możesz ją poznać nie tylko po imieniu, lecz i poniezwykle płomiennym wyrazie oczu.Nie znajdziesz na całym świecie drugiej tak płomiennej królewny!Serce jej uderza tysiąc dwieście pięćdziesiąt trzy razy na minutę.Tysiąc pierwszych uderzeń królewnaprzeznaczyła dla nieznanego młodzieńca, dwieście następnych - dla ulubionego kota, który nigdy swejpani nie opuszcza, pięćdziesiąt przedostatnich - dla każdego, ktokolwiek zachwyci się jej urodą, a trzyostatnie uderzenia - dla swego męża, który jest słynnym czarnoksiężnikiem i już od lat wielu spełniawszelkie zachcianki i kaprysy płomiennej królewny.Radzę ci, kochany Sindbadzie, ani chwili niezwlekać i natychmiast po ocknieniu udać się w podróż do krajów nieznanych, gdzie na pewno spotkaszpiękną Serminę, gdyż sam los skieruje bieg twego okrętu ku owym wybrzeżom, kędy Serminawyczekuje niecierpliwie twego przyjazdu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl