[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trzymając Breckenridge'a pod ramię,Heather podniosła wzrok na jego twarz.- Odra.- Uśmiechnięty, pokręcił głową z kpiącym niedowierzaniem.- Zdumiewające, że twoja matka przysta­ła na taką historyjkę.Ponieważ tego ranka Catriona zezwoliła mu opuścićpokój i cofnęła wszelkie inne ograniczenia, on i Heatherzażywali świeżego powietrza - cóż za błogosławieństwo- spacerując niespiesznie w ogrodzie zielnym.Choć stąpał dość pewnie, był wdzięczny Heather, że może się na niej wesprzeć dla równowagi.Jego mięśnie będą potrzebowały dnia czy dwóch, by wrócić do formy.- Mama i inni uznali, że twoja historyjka, jak to przyjechaliśmy tu we dwoje, aby z dala od rozszalałych tłumów rozważyć, czy będziemy do siebie pasować, wyja­śnia wprawdzie, skąd w ogóle się tu wzięliśmy, ale nietłumaczy dostatecznie dobrze, dlaczego pobyt tak sięprzeciągnął.- Z uśmiechem zajrzała mu w oczy.- Powinieneś być zadowolony.Opowieść o tym, jak mnie tu przywiozłeś, żebym odzyskała siły, a potem dzielnie dotrzymywałeś mi towarzystwa w okresie rekonwalescencji, ukazuje cię w nader romantycznym świetle.Sapnął.- Przypuszczam - rzekł po chwili - że wobec takiej wymówki jak odra przynajmniej żaden plotkarz nie zwęszył, iż zostałaś porwana.- Mama mówiła, że nie, zatem wszystko w porządku.- Znów popatrzyła na niego z ciepłym, pewnym siebieuśmiechem w oczach.- A wieść o naszych zaręczynachwytrzebi wszelkie ewentualne domysły.- Prawda.Na widok jej wybitnie kobiecego uśmiechu wezbraław nim czysto męska satysfakcja.Kiedy tamtej pamiętnejnocy tyle tygodni temu wywlekł ją z salonu lady Herford,była niczym.poczwarka, oczekująca na przeobrażeniew motyla.W trakcie uprowadzenia i późniejszej wspólnej podróży, prób, z jakimi musieli się mierzyć, przeobraziła się w piękną, pewną siebie, błyskotliwą damę, która zostanie jego wicehrabiną.Jego kochanką, jego żoną.Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się bacznie.- O co chodzi?Tak bardzo dojrzała.A co z nim?Przystanął.Zaczął myśleć, szacować.Powstrzymał się.Nabrał tchu, odwrócił się ku niej, pieszczotliwie ujął jejdłoń.Zajrzał jej w oczy.- Dajesz mi wszystko, czego potrzebuję.Dzięki tobiespełniły się moje marzenia, to, o czym myślałem, że mo­że nigdy nie stać się moim udziałem.Dostałem wszystko,czego trzeba, by zbudować cudowną, niosącą spełnienieprzyszłość.I nieomal to straciłem.Patrzyła mu w oczy, była jednak na tyle mądra, by munie przerywać.Gdyby to zrobiła.Zaczerpnął powietrza i kul żelazo, póki gorące.- Gdy ocierasz się o śmierć, wiele spraw zaczynasz widzieć wyraźniej.Stojąc na granicy życia i śmierci, bez trudu rozpoznajesz to, co naprawdę ważne.Jedną z rzeczy, które zobaczyłem i wreszcie zrozumiałem, było, że jedy-nie głupcy i tchórze pomijają milczeniem prawdę o miło­ści.Jedynie słabi nie chcą przyznać, że kochają.Zaglądając jej w oczy, prawie że zagubiony w ich po­łyskliwym błękicie, uniósł do ust jej dłoń i delikatnie pocałował.- Zatem, moja kochana Heather, jakkolwiek już towiesz, pozwól, że ubiorę tę prawdę, moją prawdę, w słowa.Kocham cię.Całym sercem, do głębi duszy.I będę cię kochał zawsze, aż do śmierci.Jej uśmiech rozświetlił mu świat.- I dobrze.- W jej oczach lśniło szczęście.Ścisnęła mupalce.- Ponieważ planuję być z tobą, u twego boku, każdego dnia przez resztę twego życia, a jako duch jeszcze długo potem.Jestem twoja na wieczność.Z uśmiechem zamknął jej dłoń w swojej.- Moja, abym przez wieczność mógł cię chronić.Tak.Żadne nie wypowiedziało tego słowa, a przecieżpowietrze wokół nich wibrowało od jego znaczenia.Przenikliwy chichot przełamał ów czar; oboje spojrzeli na ścieżkę.Na Lucillę i Marcusa, którzy wyślizgnęli się zza wysokiej grządki i popędzili ku nim.Gdy ich dopadli, śmiejąc się radośnie, zaczęli biegaćwokół nich z wesołymi okrzykami.Heather zerkała na prawo i lewo, próbując nie tracićbliźniąt z oczu, niepewna, z jakiego powodu są tak podekscytowane.Tak rozradowane.Całkiem jakby reagowały na emocje, krążące w niej i,przypuszczalnie, w Breckenridge'u.Jej przyszłym mężu.- Pobieracie się! - zapiała Lucilla.Kiedy parka nieco zwolniła w swym tańcu, Heatherpochwyciła wzrok dziewczynki i przytaknęła.- Owszem.I coś mi się zdaje, że wy dwoje będziecie musieli przyjechać do Londynu, żeby zostać druhenką i paziem.Na twarzy Lucilli odmalował się zachwyt.Spojrzałana brata.- Widzisz? Mówiłam ci: Lady nigdy się nie myli, a je­śli robisz to, co ci powie, dostajesz nagrodę.- Pewno tak.W Londynie będzie świetnie - stwierdziłchłopiec, patrząc na Breckenridge'a, a potem znów spojrzał na Lucillę.- Chodź! Powiemy mamie i papie.Para wystrzeliła jak z procy i pognała trawiastą ścieżką.Heather stała u boku Breckenridge'a, odprowadzającbliźnięta wzrokiem.Przypomniała sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl