[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie śmiałam jednak tego od niejwymagać.Jej tam dobrze, dostatnio, ona do wygód przywykła, a tu smutek iubóstwo.Po cóż ją ściągać, aby cierpiała z nami? Ja przed nią, jak mogłam,taiłam położenie nasze.Ale.jeżeli ty, Henryczku, sądzisz, jeśli to bierzesz naswoje sumienie.to uproś ją na krótko.Ja tak, jak nie znam Cecylki.ja.Staruszka oczy sobie chustką zakryła i zaczęła płakać.Henryk zaręczył, żeCecylią sprowadzi.Przez cały obiad o niczym innym nie mówiono.Starościnapopłakiwała, ale dziwnie była wesołą.Zaledwie wstali od stołu, dwaj braciaoznajmili, że pójdą zawczasu mieszkanie przygotować dla siostry.Staruszkaprzez ten czas siadła się modlić.Przy wielkich serca przymiotach, poczciwa Piotruska miała wadę jednę: nielubiła zbyt systematycznego porządku.Zawsze niezmiernie zajęta, śpiesząca się,nie dbała ani o zbytnią czystość, ani o ład w tym, co ją otaczało.Gdy więcprzyszło po obiedzie zajrzeć do pokoju przeznaczonego dla panny Cecylii, któryona sama bez świadków rada była wprzód trochę uporządkować, nimby go okoprofanów ujrzało  zafrasowała się nieco.Miała nawet ochotę nie wpuścićchłopców; ale Julek nalegał, a temu nie umiała nic odmówić.Poczęto tedyszukać klucza, bo i ten się gdzieś był zarzucił.Próbowano aż trzech; czwartydopiero zardzewiały zamek otworzył.Wilgotne i chłodne powietrze wionęło zwnętrza.myszy spłoszone zaszeleściały po kątach.Piotruska kazała chłopcomczekać w progu, a sama poszła okiennicę otworzyć.Ona tylko jedna mogła tegodopełnić bez światła, gdyż przejście zarzucone było gratami.Z trudnościąodryglowała ją, a gdy blask dnia padł na pokój przez szyby przyćmione, oczompaniczów przedstawił się widok osłupiający.Pokój w środku przepełniony byłwszystkim, co gdzie w domu kiedy okazało się niepotrzebnym, a wartym jednakprzechowania.Połamane ramy, zgruchotane krzesła, poruinowane kanapki,kawałki marmuru z potłuczonych stołów, najrozmaitsze pudełka, gospodarskierupiecie, stare firanki.czegóż tam nie było?.W kącie stało łóżko dawne panny Cecylii, z pawilonem spłowiałym, podgarniętym do góry.Henryk pobiegłokna otworzyć, bo powietrze było nie do zniesienia.Julek ręce łamał. Ale nie ma bo nic tak strasznego, tylko się wam tak wydaje  zawołała,rozglądając się, Piotruska. Jak mi Bóg miły! Dziewczyna wyniesie precz terupiecie, a zobaczycie, że jak go oczyszczę, pokój będzie.karaj Boże dowieku! Wszystko jest, co potrzeba i co dawniej pannie Cecylii służyło, tylko żesię rupieci naniosło.Małe rzeczy! jakoś to będzie!Chłopcy dla zabawki rzucili się obaj uprzątać śmiejąc się i swywoląc.Dziewczyna i zawołany Andruszka przenosili do ciemnej komórki, wskazanejprzez Piotruską, to gradobicie  jak ona nazywała.Wyrzucić trudno było, choćna pozór żadnej nie miało wartości, bo choćby się tylko zimą furę opałuoszczędziło, paląc te szczątki, to i tak by się przydały.W istocie, po wyniesieniu rzeczy niepotrzebnych, przyszłe mieszkanie pannyCecylii przybrało inną fizjognomią.Pozostało w nim stare łóżko z pawilonem,którego materace z myszych nadużyć podjęła się oczyścić sama Piotruska.Znalazła się także stara komódka rozbita, płytą białego marmuru okryta; dalejkanapka, stół przed nią, nawet jakieś biurko, które się nie zamykało i całkiemotworzyć nie dało.Zciany w drewnianych okładzinach okrywało obicie dawne,mało co podarte, i cudem u sufitu ocalał pająk szklany, nie bardzo popsuty, zpoprzywieszanymi gdzieniegdzie szkiełkami, których część leżała na ziemi.Piec, w kształcie kolumny, z wazonem na wierzchu, tylko drzwiczekpotrzebował, jak zapewniała klucznica.Drzwi stąd wiodły wprost do sypialni starościny; wprawdzie były one od dawnazamknięte, ale związek dwóch mieszkań mógł być przywrócony.Z okien widaćbyło cienisty ogród, stary, zarosły, zaniedbany, zdziczały, lecz pełen drzew izieleni.Piotruska się zakręciła, rozmyślając, co by tu dodać jeszcze, i znalazła, żepannie Cecylii będzie jak w raju.Na podłogę trochę popsutą któż by zwracał uwagę? Przypomniano sobie jakąśstarą toaletę z resztką zwierciadła, którą miano postawić w kątku.Henryś i Julekwyszli, radzi, że się jakoś wszystko tak wyśmienicie składało.Młodszy,zmęczony, dał się namówić i spać się położył, a Henryk, ze stajni wziąwszykonia, popędził gdzieś w pole i nie było go do póznej nocy.Wrócił czegoś zasępiony.Julkowi, gdy o zachodzie słońca się obudził, kazała Piotruska, abybabkę koniecznie wyprowadził do ogrodu.Nie bardzo chętnie dała się na tonamówić starościna, lecz Julek tak naglił i przymilał się iż mu wreszcie uległa.Ogród ten, bardzo rozległy, był niegdyś jednym z najpiękniejszych w okolicy;dziś stał się tak straszną jak pałac ruiną.Zrodkową ulicę lipową w wielumiejscach powyszczerbiały burze; szpalery boczne straciły swe kształty i wśrodku porosły krzakami i chwastem.Zcieżki wydeptane zastępowały ulice.Wlewo dawne szklarnie, spalone i obalone, były już tylko gruzu kupą.Sadowocowy zdziczał i wysechł.Smutno tu było i pusto; ale w drzewachświergotały ptaszki i świeża zieloność ubierała stare olbrzymie lipy, graby iklony.Gdzieniegdzie z zapuszczonego klombu śród trawy dobywały się irysyuparte, zdrobniałe narcyzy i kwiaty pielęgnowane niegdyś i pieszczone, a dziśzapomniane.Dawne ogrodzenie, poniszczone a połatane lada jako,przepuszczało tu z miasteczka nadchodzących chłopców, którzy łamali, psuli iniszczyli, co napadli.Niepodobna się im było obronić.Mimo tego opuszczenia, ogród ze swą ciszą uroczystą był piękny prawie, amalarz znalazłby w nim niejeden, motyw do krajobrazu.Staruszka, oparta naramieniu Julka, przeszła z nim główną ulicę zamyślona.Tyle tu znajdowałaprzypomnień!.W końcu, na pół przegniła, stała drewniana ławka, przed którąsterczał pień, który niegdyś stół podtrzymywał.Starościna tu na chwilę usiadła.W prawo widać było obaloną altanę chińską, w lewo zarosła tatarakami, okrytązieloną pleśnią sadzawkę, w dali część miasteczka.Przez poschłe w jednymmiejscu drzew gałęzie dostrzec było można pięknych zabudowań dworu ifolwarku Zawiechowa, dziś przezwanego Henrykowem, własności panagenerała, który tu nigdy nie mieszkał.Gdzie okiem było sięgnąć, wszystkonależało niegdyś do tego pałacu i do Horyszków; na ich ruinie powyrastałyfortuny, folwarki, fabryki.oni jedni zginęli!.Starościna sięgała myślą w przeszłość i nie widziała winy; czuła w tym jakąśmściwą rękę losu, z którą walczyć nie było podobna.Powtarzała w duszy, łzywstrzymując:  Tak Bóg dał.Na Julku nie czyniło to najmniejszego wrażenia;dla niego młodość jeszcze zastępowała stracone skarby, a życie mu się śmiało.Miał wszystko do zdobycia i ani wątpił, że los mu nastręczy odzyskanie strat.że było to przemijającą fantazją przeznaczenia, które, wypróbowawszy ich,dawny blask rodzinie przywróci. Staruszka milczała, a gdy z pomocą wnuka z ławki się podniosła, wyciągnęłarękę i wskazując żywo w dal, na cztery strony, odezwała się głosem drżącym: Wszystko to Horyszków było! wszystko.wszystko!I spuściwszy głowę, milcząca, pociągnęła ze sobą Juliana ku dworowi.Wmiasteczku dzwoniono na Anioł Pański i z dala na miejskim bruku słychać byłotoczące się wozy.Wieczorny wiatr nagle przebiegł między gałęzmi, jakbytajemne jakieś niosąc poselstwo ze stron dalekich.Z kolei poruszały się po jegodrodze majestatyczne lipy i zaszeleściwszy chwilkę, wróciły do poprzedniegospoczynku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl