[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówi, że duchom ślubowała.Wizun głową potrząsał. Trzeba ci inną wziąć, o t�j zapomnisz.Porwać j�j ztąd się nie godzi mówił stary wszystkie one jednakowe, kwitnieto, póki młode a na starość kole.Wez inną, wez inną.Niewiasty ci potrzeba, bo bez ni�j nie wyżyje człek. Mój ojcze odparł Doman nie łaj mnie, inne mi nie do smaku.Wizun ręką gwałtownie potrząsł. Spróbujże wziąć inną rzekł zobaczysz.Młodość ma takie chuci, ale one wystygają prędko.Dopóty za tą tęsknićbędziesz, póki inn�j nie wezmiesz.Tak się poczęła ze starym rozmowa, który ciągle do swojego wracał, ściskając dawnego wychowańca. Godzinę siedzieli uchaty, chodzili po ostrowie, jeden się skarżył, drugi zawsze toż samo lekarstwo podawał.Rozeszli się wreście, Doman usiadł dołodzi i na ląd powrócił.Stary Mirsz siedział jeszcze w sw�j wierzbie.Zobaczywszy powracającego, zadziwił się, że tak prędko nazad przybywał.Doman wysiadł gryząc liście, które był zerwał nawyspie ale weselszy był.Przybliżył się znowu do starego. Hej! stary zdunie zawołał gdybyście t�ż mi dali co zjeść a przenocować? Jak odmówić? rzekł stary. Choćbyś kmieciem czy żupanem nie był, na to chata, aby gościom się otwierała.Chodzcie.I wstał.Właśnie w chacie wieczerzę podawać miano i córka Mirszowa ku ojcu wyglądała, gdy oczy Domana na nią padły.Dziewczębyło wypieszczone, bo ani około roli bardzo, ani koło gospodarstwa nie chodziło, lubiła się stroić, bo wiedziała że była piękną,szyła ręczniki nićmi krasnemi i czasem kądziołkę przędła.Oczy kmiecia i zdunown�j spotkały się jakoś tak, że oboje poczerwienieli.J�j się podobał żupan czy kmieć, który pańskowyglądał, on pomyślał, że dzi�wka była ładna a nużby mu, jak Wizun radził, za lekarstwo posłużyła?Weszli ze starym do chaty, gdzie ich stół biało pokryty czekał.Mila służyła sama, nosiła misy i kubki, a ile razy weszła,spojrzała na żupana, i on t�ż na nią.Raz nawet w uśmiechu z za różowych ustek białe ząbki pokazała.A była i na codzieńzdunówna strojną, srebrne pierścionki na wszystkich palcach, niektóre z oczkami, pod szyją miała guz ogromny złocisty, wewłosach spilki, kolce w uszach, kolce na rękach, wianek na głowie, a w oczach śmiech i pustotę. Gdybym tę był wprzódy spotkał myślał patrząc na nią Doman możebym ją sobie był wziął.Jedli tedy a rozmawiali.Gdy misek już przynosić ani zabierać nie było potrzeba, młoda gospodyni z komory, uchyliwszy drzwitrochę, patrzała niby ukradkiem czy ojciec j�j nie zawoła, a w istocie coraz to na młodego żupana z ukosa. Wziąłbyś mnie sobie mówiły figlarne oczy, jabym się nie bardzo broniła?Mrok już padł szary i gęsty, gdy Doman poszedł do szopy na posłanie.Mirsz stary córkę wywołał z komory i pogroził j�jpalcem. Ty, dzierlatko jakaś rzekł surowo co ty oczyma strzelasz na takich ludzi.On nie z takich co garnki robią, ale z tychco je tłuką, tobie do niego nic. Nie patrzałam. Patrzałaś! Tobie co po nim! U niego takich jakeś ty, doma pewnie ze sześć do wyboru, czy chcesz siódmą być?Bystremi oczyma Mila spojrzała na ojca, groził j�j ciągle. Jutro rano, gdy będzie odjeżdżał, żebyś mi się nie pokazywała! dodał pamiętaj!Poszli spać.Nazajutrz Doman wstał rano, konie stały pogotowiu, usiadł na ławie. Coś mi się pod skwar jechać nie chce rzekł chmurno. Poczekajcie do jesieni, przyjdą chłody odparł zdun ja wam nie bronię.Nic nie odpowiedziawszy, kmieć powlókł się nad jezioro.Czółna stały u brzega, kazał się na ostrów wieść, pojechał dochramu.Mila widząc go wychodzącego, pobiegła pod tyn, spojrzała przez szpary, na pół się zgiąwszy, aby j�j nie widziano, śledziłago oczyma.Ojciec to widział, zżymnął się, zmilczał.Czółno odbiło od brzega.W kontynie siedziała Dziwa i na ogień patrzała, ale w oczach od wczora jakoś się j�j majaczyło dziwnie, nie widziała nicoprócz jakichś ciemności i iskier.Ludzi pełno było w chramie i szmer w nim głuchy panował.Stary guślarz wróżył i przyjmowałofiary, siwowłosa stróżka odczyniała czary, rozdawała ziele.Uchyliła się opona.Doman znowu stanął przed nią.Zarumieniła się Dziwa, wstrzęsła cała, w drugą stronę odwróciła oczy isiedziała nieruchoma, patrząc na ognisko.Doman stał a stał przed nią, sparł się o słup, rozglądał się po chramie.Pomyślała dziewczyna, że mu koniecznie powiedzieć było potrzeba, aby precz szedł sobie, wstała z kamienia, wysunęłasię drugą stroną chramu, aby z nim nie spotkać u wyjścia.Między tynami, nagle stanął przed nią.Nie było tu nikogo oprócz ichdwojga, chłopak pochwycił ją silnemi rękami i w twarz pocałował.Dziwa krzyknęła, zasłaniając oczy ale go już nie było, gdy jeodkryła.Uciekł.Gniewna bardzo powróciła nazad do chramu.Obmyła się wodą ze zródła świętego, ale twarz jak ogniem ją paliła, aim myła dłuż�j, t�m paliło mocni�j.Aż się j�j na łzy zebrało i płakać gorzko poczęła.O doloż ty moja o dolo!Spojrzała na czarny posąg Nijoły, czerwone j�j oczy, gniewnie w nią były wlepione.Zdawały się pałać zemstą.Ogieńprzygasał, rzuciła się go podsycić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]