[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reggie stał napokładzie, ubrany w czarną jedwabną marynarkę narzuconą na podkoszulek.Ręcewepchnął głęboko w kieszenie spodni.Obdarzył mnie nieprzychylnym, szacującymspojrzeniem.- Wracaj do domu, stary - rzekł surowo, ze smutkiem.- Okaż choć trochępierdzielonej godności i wracaj do domu.Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem nie skoczyć.Pojąłem jednak, ze tkwiłbym uwięziony w lepkim mule Tamizy, dopóki nie zjawiłbysię z pomocą ktoś wyposażony w żyłkę, kołowrotek i łom.Zamiast tego patrzyłem bezsłowa, jak jacht znika mi z oczu za zakrętem.Reggie cały czas stał na pokładzie,obserwując mnie, jakby chciał się upewnić, że niczego nie spróbuję.Po jakimś czasiezjawił się Greg Lockyear i stanął obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.A potemniewdzięczny zakręt podejścia promowego zrobił swoje,  Kolektyw zniknął mi z oczui zostałem sam na brzegu, wyglądając - by użyć technicznego określenia - jakskończony debil. 8Ruszyłem z powrotem na zachód.Przesiadłem się na linię Jubilee i przejechałem rzutkamieniem od Paddington - no, gdyby ów kamień został wystrzelony z mozdzierzapolowego.W pewnym momencie będę musiał wpaść na pogawędkę z Rosie Crucis, alechwilowo to nie była najlepsza pora.Nadal czułem się nieco nieświeży i skacowany, aw starciu z Jenną-Jane Mulbridge potrzeba niezwykle sprawnego umysłu.Poza tymRosie prowadzi jeszcze bardziej nocny tryb życia od Nicky'ego.No dobra, może po prostu odwlekałem nieuniknione, ale na razie tak todziałało.Zajrzałem zatem do biura i wykopałem z dolnej szuflady szafki zapasy naczarną godzinę.Był to kawałek folii groszkowej, podklejonej sreberkiem z tkwiącymiw środku ośmioma nieco osobliwymi pigułkami - białymi kwadracikami ozaokrąglonych narożnikach, oznaczonymi pochyłą literą D.Pierwotnie mieściło siętam dwanaście pigułek, ale cztery już zużyłem.Pielęgniarka, od której je dostałem wczasie krótkiego, burzliwego związku, mówiła, że D oznacza diclofenac, choć tabletkimiały w sobie kilka innych czynników aktywnych.- Są naprawdę magiczne - oznajmiła, wsuwając mi je ze złośliwym uśmiechemdo kieszonki na piersi.- Najsilniejszy lek przeciwbólowy, jaki zdarzyło ci się łyknąć,ale oczyszczają umysł, jak para speedów.Tylko po zażyciu nie pij zbyt dużo alkoholu.Ani.uhm.nie wychodz na ostre słońce, bo z tym lekiem w krwiobiegu spaliszsię jak kiełbaska na grillu.Był to zapewne najlepiej trafiony prezent jaki kiedykolwiek dostałem - o czymprzekonałem się, gdy zażyłem pierwsze cztery.Teraz połknąłem dwie i ból i sztywnośćramienia zniknęły niemal natychmiast.Wracałem do gry.Wciąż myśląc o Nickym, sprawdziłem automatyczną sekretarkę w biurze ipocztę na komórce: nic, zero.Nadal musiałem radzić sobie sam.Miałem też jednakdobre wieści: pośród rachunków i innych listów miłosnych od miejscowych władz i ogólnokrajowych dostarczycieli energii znalazła się dodająca otuchy gruba kopertabez znaczka, z moim nazwiskiem wypisanym zgrabnym pismem.Otworzyłem ją i znalazłem krótki list od Stephena Torringtona, a także czek natysiąc funtów i kolejne pięćset w gotówce.List głosił jedynie, że mam to uważać zazaliczkę i że mogę przysłać pokwitowanie kiedy zechcę.Pomyślałem sobie, że może tosię okazać dość trudne, bo z danych kontaktowych Torringtonów dysponowałemjedynie numerem komórki Steve'a.Wybrałem go zatem i odebrał po pierwszymdzwonku.Albo miał niewiarygodnie szybki refleks, albo funkcjonował z telefonemprzy uchu.- Torrington.- Castor - odparłem w ramach odpowiedzi.- Dostałem pieniądze.Dzięki.- Pan Castor.To żaden problem.Jak już mówiłem, mamy więcej pieniędzy niżpotrzebujemy, a trudno nam znalezć lepszy cel, na który warto je wydać.- Prosiłeś o pokwitowanie.Ale nie mam waszego adresu.Zaśmiał się zniedowierzaniem.- W podobnych okolicznościach zwykłe formy grzecznościowe znikają bezśladu.Przepraszam, powinienem był dać wizytówkę.Oczywiście Mel także, nawypadek gdybym miał spotkanie czy coś.Niech pan je prześle do domu.Mieszkamyprzy Bishops Avenue.Numer sześćdziesiąt dwa.Fajny adres: pierwsze ogrodzone osiedle w Londynie, w każdym razie wpraktyce, jeśli nawet nie w teorii, dostępne wyłącznie dla milionerów i byłychministrów.Jeśli nawet puścisz zbyt głośno muzykę, nikt się nie przejmie, bo masz conajmniej dwieście metrów ogrodu i twój sąsiad także.Są też wady: wycieczka dodomu obok, by pożyczyć szklanki cukru, zamienia się w trzydniową wyprawę.- Jeszcze dziś wyślę - przyrzekłem.- Nie ma pośpiechu.Ma pan może coś nowego?Zastanowiłem się, czy nie skłamać, ale sprzeciwiało się to moim zasadom:skoro gość mi płacił, mogłem zarobić na honorarium, mówiąc prawdę.- Chyba dziś rano spotkałem waszego pana Peace'a - przyznałem.- Spotkał pan? Ale.- To było krótkie spotkanie.Biegł jak ścigany przez ogary piekieł, a ja niezdołałem dotrzymać mu kroku.Miałem wrażenie, że Torrington wypuścił z płuc całe powietrze.- Mój Boże.Tak blisko! Gdzie? Gdzie się ukrywał? - Na  Kolektywie z Tamizy.To łódz mieszkalna na rzece, czasem zatrzymująsię tam londyńscy egzorcyści.Nie sądzę jednak, by Peace tam mieszkał: to nieco zbytpubliczne miejsce.Najpewniej jedynie składał wizytę.Może pożyczał pieniądze, niewiem.Widziano go też w innym lokalu egzorcystów w Soho, więc przypuszczam, żechce coś załatwić - coś dość ważnego, by warto było zaryzykować pokazanie się.Takczy inaczej, nawet jeżeli mieszkał na  Kolektywie , ten właśnie podniósł kotwicę.Dopóki znów nie zacumuje i nie dowiem się gdzie, nie sprawdzę ponownie.- Ale faktycznie się pan z nim spotkał? Widział go pan?- O mało też nie poczułem.W każdym razie noska jego buta.Naprawdę miprzykro.Następnym razem będę się bardziej.- Nie, nie! - uciął ostro Torrington.- Jest pan tak dobry, jak nam mówiono.Znalazł go pan w niecałe czterdzieści osiem godzin, dysponując jedynie nazwiskiem.To przecież niewiarygodne.Przypuszczam, że wkrótce znów go pan znajdzie, i wiem,że tym razem nie da się pan zaskoczyć.Dziękuję.Dziękuję za wszystko, co pan dla nasrobi.Jeśli mogę służyć czymś jeszcze, co ułatwiłoby panu zadanie, wystarczyzadzwonić.O każdej porze dnia i nocy.Po kilku niezręcznych podziękowaniach rozłączyliśmy się.Bardzo nie chciałemzawieść wzruszającej wiary Torringtona w moją osobę, lecz w tym momencie czułemsię jak jeden z biedaków w jaskini Platona, próbujących zrozumieć rzeczy, których niewidzą bezpośrednio, i wyciągać wnioski z cieni rzucanych przez ogień na kamiennąścianę.A co gorsza, ja stałem w samym środku ognia.Pomyślałem o ostatnich słowach Reggiego Tanga i ukrytej w nich sugestii.Peace nie był grzecznym chłopcem, powiedział Burbon Bryant.Był szalony inieprzewidywalny.A jednak wyglądało na to, że ma więcej przyjaciół wśródlondyńskich duchołapów niż ja - dostatecznie wielu, by mnóstwo drzwi, do którychzazwyczaj pukałem, nagle okazało się zamknięte.Nicky wciąż nie dostarczył miniczego, prócz poruszających historyjek o przeszłości kryminalnej gościa, a Rosieotworzy swe podwoje dopiero po północy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl