[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stopniowo odzyskiwał władzę w rękach i w nogach, ale kiedy spróbował się poruszyć, jego mięśnieodmówiły posłuszeństwa.Z wąskich otworów na oczy w jego hełmie sączyły się smugi dymu.Wobawie, że jego przeciwnik wstanie szybciej niż on, uczeń przywołał całą potęgę Mocy, żebyuniosła go w powietrze.Wisząc pionowo jak kukła kilka centymetrów nad podłogą, mrugałporażonymi oczami tak długo, aż odzyskał ostrość spojrzenia.Rycerz Jedi nie radził sobie wcale lepiej.On także zdołał wstać, ale ledwo trzymał się nanogach.Nie przywołał nawet do dłoni klingi świetlnego miecza.Uczeń uśmiechnął się zsatysfakcją.On sam miał do wyboru kilka innych świetlnych mieczy, które należały do zabitychprzez niego rycerzy Jedi.Musiał tylko wybrać któryś, żeby zadać śmiertelny cios.Nie zrobił tego.Wyciągnął lewą ręką i, podobnie jak to zrobił jego mistrz podczas walki zpierwszym Jedi, którego zabił wiele lat wcześniej w tej samej chacie, chwycił przeciwnika zagardło potęgą Mocy.Młody Jedi poderwał się w powietrze, ale po eksplozji błyskawicy jego ciałowciąż jeszcze dymiło.Teraz obaj unosili się w powietrzu naprzeciwko siebie, nie dotykając stopami podłogi.- Jeżeli mnie.zabijesz - wycharczał w końcu Jedi - zniszczysz siebie.Uczeń roześmiał się pogardliwie i ponuro.Przywołał do dłoni swój świetlny miecz, zapaliłklingę i rzucił nią jak oszczepem w unieruchomionego przeciwnika.Klinga przebiła jego praweramię i zgasła, kiedy metalowa rękojeść zetknęła się z ciałem.Rycerz Jedi wygiął się do tyłu, alenie krzyknął.Uczeń napawał się chwilę tym efektem, po czym odpiął od pasa rękojeść innegomiecza, zapalił klingę i ponownie przebił nią bezbronnego Jedi.Powtarzał to, póki starczyło murękojeści świetlnych mieczy u pasa, aż podłoga pod jego ofiarą zabarwiła się na czerwono.Mimo to Jedi nadal żył.Uczeń poczuł ukłucie irytacji, ale przypomniał sobie, że niewykorzystał dotąd jeszcze jednego miecza świetlnego.broni swojego przeciwnika.Przywołałcylinder do dłoni, zapalił klingę i przebił nią serce rycerza Jedi.Dopiero wówczas Jedi umarł.Jego bezwładne ciało opadło na podłogę, a uczeń pozwoliłsobie na to samo.Czuł w ciele pulsowanie energii Ciemnej Strony.Był ucieleśnieniem jej potęgi.Odchylił ukrytą w masce głowę do tyłu i zawył triumfująco niczym polujące wilczeszczenię.- Nie chciałem, żeby cię to spotkało - usłyszał nagle szept w mroku za plecami.Przywołał do dłoni świetlny miecz, odwrócił się i błyskawicznie zapalił klingę.Zauważył,że w chacie stoi przepasany szarfą Wookiech mężczyzna o długich ciemnych włosach, patrząc nazwłoki rycerza Jedi z żalem i bólem.Uczeń ruszył w stronę nieznajomego, żeby się z nim rozprawić, ale zamarł w pół drogi, bouświadomił sobie, że to mężczyzna z jego dwóch wizji: ojciec chłopca, którego zabrał Vader, imężczyzna, którego twarz zobaczył podczas walki z Kotą nad księżycem Nar Shaddaa.- Nie chciałem, żeby cię to spotkało - powtórzył szeptem mężczyzna.- Przykro mi, Galenie.Stojąc jak skamieniały, uczeń przyglądał się, jak rycerz Jedi odwraca się i odchodzi wmroczny kąt chaty.Zastanowił się, czy to wizja, czy może rzeczywistość.Prawda czy fantazja?Jego myśli wirowały szybko jak pulsar.- Ojcze, zaczekaj! - Słowa wyrwały się same z jego piersi, niezniekształcone przezzdeformowane ciało ani przez maskę.Nagle stał się znów chłopcem.całym i zdrowym, alesamotnym, pozostawionym w ruinach zalanej krwią chaty.- Ojcze, nie!Rycerz Jedi nawet się nie obejrzał.Po prostu się rozpłynął w mrocznym kącie.Uczeń osunął się na kolana, spuścił głowę i krzyknął.ROZDZIAA 22Ze zrujnowanej chaty wyłoniła się obszarpana postać.Mężczyzna miał zaciśnięte zęby irozbiegane oczy.Ruszył brzegiem koryta wyschniętego strumienia w stronę miejsca, którewskazano mu w innym wieku, w innym życiu.Oczyścił umysł ze wszystkich myśli i pozwolił, żebyjego krokami kierował obowiązek.obowiązek względem jego mistrza, względem Juno i Koty,względem istot rasy Wookie.Nie wiedział tylko, czy ma jakieś obowiązki wobec siebie.Nie uświadamiał sobie nawet, żeistnieje, jeżeli nie liczyć więzów, jakie łączyły go z Darthem Vaderem.Wyobrażał sobie zawsze, żezostał po prostu w jakiś sposób stworzony.na przykład powstał w wyniku jednego z dziwacznycheksperymentów biologicznych swojego mistrza.Nie miał rodziny ani domu oprócz tego, którypamiętał.A jeżeli jego wizje odpowiadały prawdzie i rzeczywiście miał rodzinę tu, na Kashyyyku?Jakie wtedy zająłby miejsce w planach Vadera? Czy to by coś zmieniło?Juno skontaktowała się z nim przez komunikator, pytając, czy nic mu nie jest.Uczeńpowiedział, że wszystko w porządku.Juno zapytała, czy aby na pewno.Starkiller potwierdził.Młoda pilotka była lekko urażona lakonicznością jego odpowiedzi, ale uczeń nie mógł na to nicporadzić.Zmagał się z emocjami.i wątpliwościami, raz czuł ponurą pewność, a po chwilinadzieję.Nie miał czasu na przejmowanie się uczuciami pilotki.Galen?Musiał wykonać zadanie.Przedzierając się przez gąszcze, zostawiał coraz dalej zrujnowaną chatę.Co kilka krokówdotykał swoich dłoni, zachwycony, że czuje pod palcami prawdziwą skórę.Kotwy były jeszcze większe, niż to oceniał na podstawie planów wyświetlonych przezastromechanicznego robota tamtej dziewczyny.Wskazówki jego właścicielki były proste: jeżelichce zniszczyć stację orbitalną, musi uszkodzić te kotwy.Wydało mu się to wówczas dosyć proste,ale zmienił zdanie, kiedy zobaczył potężne umocnienia i strzegące ich imperialne siły zbrojne.Nie miał nic przeciwko wykonywaniu zwykłych zadań.Wolał się nie zastanawiać nadsposobami czy motywami.Chciał tylko działać.Nie odczuwał jednak radości, jaką czuł podczaswalki u stóp domu na tamtym wzgórzu.Nie było to wyzwanie podobne do tego, jakie rzucili muubrani na czarno imperialni gwardziści na Bespinie.Przedzierał się przez szeregi anonimowychszturmowców jak wampa przez zaspy śniegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]