[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie zapomniałam o tym doradcy.To był pionierski program, wprowadzonyprzed miesiącem.Czy starszy wampir potrafi zapanować nad wampirem animalistycznym, amoże taką kontrolę mógł sprawować jedynie prawdziwy mistrz? Nie wiedziałam.Po prostunie wiedziałam.Dolph wyjął już broń i trzymał ją w gotowości.Bez powlekanych srebrem kul pistoletnie przyda mu się na wiele, ale lepsze to niż nic.Zerbrowski trzymał strzelbę tak pewnie,jakby wiedział, jak jej używać.Za plecami miałam czterech mundurowych.Wszyscy z broniąw rękach, gotowi odstrzelić nieumarłemu łeb.Czemu więc nie czułam się ani trochę pewniej?Bo nikt z nas, oprócz mnie, nie miał srebrnych kul.Podwójne przeszklone drzwi otwarły się ze świstem.Siedem luf skierowało się wstronę drzwi, gdy stanęły przed nami otworem.Zaczęły mi cierpnąć palce, to cud, żeodruchowo nie pociągnęłam za spust.Jeden z mundurowych stłumił śmiech cisnący mu się nausta.Nerwy. 121- W porządku - rzekł Dolph.- Słuchajcie uważnie.Wewnątrz są cywile.Starajcie sięnie zastrzelić żadnego z nich.Jeden z mundurowych był blondynem.Jego partner był starszy, ciemnoskóry.Dwajpozostali funkcjonariusze mieli po dwadzieścia kilka lat - jeden chudy, wysoki, ze sterczącymjabłkiem Adama, drugi niski, blady, z oczyma przepełnionymi przerażeniem.Każdy z policjantów miał spinkę do krawata w kształcie krzyża.To najnowsza moda iobecnie standardowe wyposażenie dla policji St.Louis.Krzyże mogły pomóc, a kto wie,może nawet ocalić im życie.Nie miałam czasu, aby wymienić łańcuszek przy moim krzyżyku.Nosiłambransoletkę z kilkoma małymi krzyżykami.Miałam także łańcuszek na kostce, nie tylkodlatego, że pasował do bransoletki, po prostu w razie gdyby wydarzyło się cośnieoczekiwanego, mogłam potrzebować sekretnej broni.Bywają sytuacje nieprzewidywalne,kiedy nie wiesz, co przyda ci się bardziej - pistolet czy krzyżyk.Lepiej mieć jedno i drugie.- Anito, masz jakieś sugestie, jaką powinniśmy teraz obrać taktykę? - zapytał Dolph.Jeszcze nie tak dawno w ogóle nikt nie wzywałby policji do takiego przypadku.Wdobrych starych czasach wampiry pozostawały w gestii garstki zagorzałych ekspertów.Wówczas dobry wampir oznaczało zakołkowany wampir.W sytuacji kryzysowej pojawiał sięegzekutor i robił porządek z krwiopijcą.Byłam jedną z wybranych, należałam do elity, byłamdumną, dzielną egzekutorką.- Możemy uformować krąg i ruszyć z bronią gotową do strzału.W tej formacji napewno wampir nie zdoła nas zaskoczyć.- Nie usłyszymy, jak się zbliża? - spytał jasnowłosy funkcjonariusz.- Nieumarli nie robią hałasu - odparłam.Jego oczy rozszerzyły się.- Hej, ja tylko żartowałam - próbowałam go uspokoić.- No, no - burknął pod nosem.Wydawał się urażony.W sumie wcale mu się niedziwiłam.- Przepraszam - powiedziałam.Dolph łypnął na mnie spode łba.- Przecież przeprosiłam, no nie?- Nie drażnij żółtodziobów - rzekł Zerbrowski.- Idę o zakład, że to jego pierwszywampir.Czarnoskóry gliniarz wydał z siebie coś między chichotem a parsknięciem.- Jego pierwszy dzień.Dajcie spokój. 122- Jezu - mruknęłam.- Może powinien zaczekać w radiowozie?- Dam sobie radę - odparł blondyn.- Nie o to chodzi - powiedziałam - tyle tylko, że o ile mnie pamięć nie myli, związkizagwarantowały wam, że nie musicie już pierwszego dnia służby stykać się z wampirami.Niechcę, żebyś łamał należne ci prawa.- Poradzę sobie - odburknął.Pokręciłam głową.Pieprzony pierwszy dzień służby.Powinien był kierować gdzieśruchem ulicznym, a nie bawić się w berka z nieumarłym.- Pójdę pierwszy - powiedział Dolph.- Anita po mojej prawej.- Dwoma palcamiwskazał czarnego i blondyna.- Wy dwaj po lewej.- Wskazał dwóch ostatnich mundurowych.- Idziecie za panną Blake.Zerbrowski, osłaniasz tyły.- Ee, dzięki, sierżancie - wykrztusił.Już miałam odpuścić, ale nie mogłam sobie darować.- Tylko ja mam srebrne kule.To ja powinnam iść pierwsza - oznajmiłam.- Nie możesz, Anito.Jesteś cywilem - odparował Dolph.- Od lat nie jestem cywilem i wiesz o tym doskonale.Patrzył na mnie przez dobrych kilka sekund, po czym skinął głową.- Dobra, idz przodem, ale pamiętaj, że jeżeli dasz się zabić, będę skończony.Uśmiechnęłam się.- Postaram się o tym nie zapomnieć.Zajęłam pozycję z przodu, tuż przed resztą grupy.Pozostali utworzyli zwartą formacjęprzypominającą nierówny krąg.Zerbrowski uniósł w moją stronę dłoń z odchylonym do góry kciukiem.Na ten widokna moich ustach pojawił się uśmiech.Dolph lekko skinął głową.Nadszedł czas, aby wejść dobudynku.Pora zapolować na krwiopijcę. 12317Zciany były pomalowane na dwa odcienie zieleni: u dołu na ciemnozielone, u góry naseledynowo.Przemysłowa zieleń, równie przyjemna jak bolący ząb.Wzdłuż ścian ciągnęłysię olbrzymie przewody parowe.One również były pomalowane na zielono.Rury sprawiały,że korytarz wydawał się piekielnie wąski.Rury z przewodami elektrycznymi przypominały wąskie, srebrne cienie rurodprowadzających parę.Trudno zelektryfikować budynek, który nie był do tego celuzaprojektowany.Na ścianach widniały wybrzuszenia, miejsca gdzie przed nałożeniem nowej warstwynie zdrapano starej farby.Gdyby ktoś zechciał trochę tu się pomęczyć, ujrzałby ukryte jednąpod drugą warstwy różnych kolorów, jak warstwy gleby odsłaniane podczas badańarcheologicznych.Każda barwa miała własną historię, swoje własne bolesne wspomnienia.Miałam wrażenie, jakbym znalazła się wewnątrz wielkiego statku.Tyle że zamiastryku silników słychać było niemal rozdzierające brzmienie ciszy.Są takie miejsca, w którychzalega grobowa cisza.Jednym z nich jest szpital miejski w St.Louis.Gdybym była przesądna, a nie jestem, powiedziałabym, że szpital to idealna przystańdla duchów.Są różne rodzaje zjaw.Te pospolite to dusze zmarłych, pozostające na miejscu,choć w gruncie rzeczy powinny były odejść do nieba albo do piekła.Teologowie od stuleci spierają się, co oznacza istnienie duchów dla Boga i Kościoła.Nie sądzę, aby Bóg się tym specjalnie przejmował, ale Kościół najwyrazniej ma z tym sporyproblem.W tym miejscu zmarło tyle osób, że od duchów powinno się roić, ale ja nigdy dotądżadnego nie widziałam.W tej sytuacji dopóki nie poczuję na swoim ciele dotyku lodowatychwidmowych dłoni, nie zamierzam uwierzyć w duchy.Istnieje wszelako inny rodzaj duchów.Mentalne odczucia, silne emocje wtopione wpodłogi i ściany budynków.Można by porównać to z emocjonalnym magnetofonem.Czasamipojawiają się zarejestrowane obrazy, kiedy indziej dzwięki, innym razem znowu, mijającpewne miejsca, czujesz tylko lodowaty dreszcz na plecach.W starym szpitalu takich miejscbyło całe mnóstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl