[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.DZIEC SZ�STYsobota, 5 listopada (pięć godzin pózniej)33Po przeczytaniu z Callumem pamiętnika Catrin nie wracam do domu.Nie mogę.Zresztą nawet niemuszę.Chłopcy są pod opieką mojej matki, i choć doprowadza mnie ona do szału, trzeba jejprzyznać, że jest wspaniałą babką.Chris nakarmi, oczyści i wyprowadzi na padok Truskawkę.Tata,jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie ich wszystkich strzegł za cenę własnego życia, to na pewno.Zakilka godzin w domu pojawi się Sander, najlepszy ojciec, jakiego każde dziecko mogłoby sobieżyczyć.Nie potrzebują mnie.Myślą, że potrzebują, ale tak nie jest.Mogłabym już nigdy nie wracać.Kiedy minie początkowy szok, pierwsze przygnębienie, będzie im beze mnie o wiele lepiej.Jak poodjęciu objętej gangreną kończyny od poza tym zdrowego organizmu.Więc nie wracam.Zamiasttego jadę na najbliższy klif, wystarczająco wysoki na to, co mi chodzi po głowie.Boże, wiatr.Wyje i zawodzi mi prosto w twarz.Wydaje się na tyle silny i wściekły, że mógłbyzmieść do morza cały Falkland Wschodni.To ułatwi sprawę, myślę, zdejmie ze mnieodpowiedzialność.Mogę mu się poddać, dać się unieść i nie martwić się, że zmienię zdanie.Niechsam wybierze moment, kiedy mnie wypuści.Dwadzieścia metrów od krawędzi zmuszam Bee, żeby zwolnił.Jest niespokojny z powoduwichury, nie chcę go bardziej stresować, każąc mu podjeżdżać bliżej. W moich oczach nie jest już teraz człowiekiem.Jakże adekwatnie to ujęła.Nie jestem człowiekiem w niczyich oczach.Jak ona mnie nazwała?Wydarzeniem, żyjącą katastrofą, próżnią.Jestem sztormem, który starł z powierzchni Ziemi dwamłode istnienia, zatrutym wiatrem, który zasiał spustoszenie w życiach tak wielu innych.Mężczyzna, którego kochałam, moja najbliższa przyjaciółka, mężczyzna, który kochał ją, wszyscyprzemienieni przez żałobę w coś, czego nawet sami nie potrafią rozpoznać.I potem moi synowie,mąż, rodzice, każdy z osobna skażony tym, że są ze mną powiązani.Jedno z nich już poniosło koszty,a to ja powinnam zapłacić.Jedno z nas, najmniejsze, najbardziej bezbronne, zostało poświęcone.Tomusi wystarczyć.Ześlizguję się z konia, ściągam siodło i uzdę, kładę na ziemi.Ktoś je odnajdzie, niedługo, niczymwskazówki w zabawie w poszukiwanie skarbów. A ty co znowu wyprawiasz, na litość boską?Nie oczekiwałam, że mój koń przyjmie to wszystko spokojnie, więc w zasadzie nie jestemzaskoczona.Przytulam się do niego, głaszczę go po wilgotnej sierści w miejscu, gdzie leżało siodło,przesuwam rękę pod szczękę. Już cicho, bądz grzeczny.Wracaj do domu.To przez nią świat utracił wszelką równowagę.Póki ona żyje, wszechświat będzie do góry nogami, aci, co są pod spodem, runą wprost do czeluści piekieł.Ludzie, których kocham, są po spodem.Jedno z nich już spadło.Więcej już nikt nie poleci w dół.No, może tylko jeszcze jedna osoba.Ja.Odsuwam się od ciepła bijącego od mojego konia, zwracam jego łeb we właściwym kierunku ipopycham Bee, żeby odszedł.Potem staję przodem do klifu. Widziałem już, jak robisz głupoty, ale coś takiego&Bee nie ruszył się z miejsca.Mocno uderza mnie łbem między łopatki. Wracaj do domu, głupia łajzo.Kocham cię.Nie gryz nikogo. Znowu go odpędzam mocnymklepnięciem, oddala się truchtem.Nie mogę dłużej na niego patrzeć.Odwracam się i prawie nic nie widzę, bo gwałtowne podmuchyniemal wyszarpują mi oczy z oczodołów.Oślepiona, wyczuwając drogę po omacku, daję krok,potem następny.Dlaczego to nie Rachel miałaby stać w porcie i rozpadać się na kawałki? Dlaczego nie ona miałabycierpieć, tak jak cierpi ta biedna suka? Dlaczego nie Rachel miałaby teraz umierać ze strachu, zamiastkołysać do snu ciepłe ciało swojego synka? Dlaczego nie ona miałaby wpatrywać się w jego zimne ipuste łóżeczko, zastanawiając się, gdzie on, na Boga, jest?Tak się właśnie dzieje.Robię to wszystko.Ale już dosyć.Przyspieszam.Nie zatrzymam się i niebędę więcej o tym myślała.Będę szła dalej.Nawet lepiej, jeśli pobiegnę.Pobiegnę i skoczę.Nie mogę biec.Nie mam tyle odwagi.Ale już stoję przy krawędzi.Jedno ostatnie spojrzenie.Plażaponiżej jest upakowana wielkimi, twardymi głazami o ostrych kantach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]