X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostaliśmy w domu całe dwa dni, nigdzie nie wychodziliśmy.Ba-łem się, że się pojawią gwardziści, ale Katalończyk powiedział mi, żew tym momencie tamci mają dużo pracy i mało funkcjonariuszy.Przyszli za to dwaj maquis, nazywali się Valencia i Rub�n.Mnóstwobyło radości, bo od trzech miesięcy uważani byli za zaginionych.Przychodzili z misji w Benifallet i Xerta, też z Rasquery i Mora laNueva.Carlos i Valencia poszli w swoją stronę, a ja zostałem z tym,co go wołali Rub�n.Poszliśmy do Mosquerueli i Fontanete, tam byłobóz, wielu towarzyszy, niektórych potem zabili.Wszystkich miprzedstawili.Dawałem cały czas baczenie, czy coś u mnie widządziwnego, że dawniej byłem kobietą, ale nic na to nie wyglądało.Takczy tak, nie minęła mi ta mania aż do pewnego dnia dużo pózniej,223 kiedy poszliśmy na obiad do mas�i de Eloy.Ramón del Mas, właścicielgospodarstwa, znał mnie doskonale w czasach, gdy byłem Teresą.Tak więc, kiedy czekaliśmy, aż jego żona poda nam jedzenie, zaktóreśmy jej zapłacili, podchodzę do Ramona i odzywam się do niego: Ramón, znasz mnie?Wrósł w ziemię.Patrzył na mnie i patrzył.Na koniec całkiem nie-pewnie mówi do mnie: Teresa?Wtedy odgarniam trochę wąsy, co je już wtedy nosiłem, i pokazujęmu bliznę po operacji na wardze, a on mówi: Ale.ty jesteś Teresa?Wydawało się, że zobaczył nieboszczyka, co uciekł z cmentarza.Wtedy zrozumiałem, że nikt już nigdy nie będzie mnie brał za kobietę,którą byłem dawniej.W tym obozie, co to już panom mówiłem, zostaliśmy parę dni.Potem poszedłem do Fontanete, do drugiego obozu, który nazywaliobozem Starego z G�dar i tam się stało coś bardzo ważnego: uzbroilimnie, dali mi rosyjski karabin, ten, co panowie tu widzą.Zawsze mitowarzyszył, jakby był moim bratem.Teraz może go tu zostawię,zobaczę jeszcze. Z najwyższą ostrożnością przeczytał słowa nakreślone tak dobrzemu znanym charakterem pisma, mając przed sobą filiżankę kawy,którą popijał drobnymi łykami.Samotna wyprawa do baru była de-cyzją nietypową, zawsze wolał to robić w towarzystwie Infantego.Prawdziwy powód, dla którego się tam znalazł, był taki, że nie chciałczytać listu w swym pokoju.Wiedział, że będzie odczuwał wyrzutysumienia; zwykle cichły one nieco, gdy otaczali go ludzie, ludzie,których nie znał, ale którzy mu przypominali, że w gruncie rzeczy jestjedynie przeciętnym człowiekiem.Czuł się winny wobec żony i kiedyanalizował to uczucie, uświadamiał sobie głęboką oschłość, jakąokazywał żonie w ostatnich dniach.Evelyne sądziła, że to oddalenieochłodziło ich relacje, ale nie; tym, co w rzeczywistości całkowicie gopochłonęło, były otoczenie, w którym teraz żył, ziemia, po którejstąpał, okoliczności, w których się znajdował.Owe okrutne historie,pełne gwałtowności, namiętności, nienawiści i śmierci, zdołały gowysadzić z siodła, przenosząc w stan świadomości odmienny oddotychczasowego.Doszło do tego, że zaczął postrzegać swe dawneżycie jako coś powierzchownego i nieużytecznego.Bez wątpienia wswej zawodowej praktyce zdołał uśmierzyć ból wielu chorych.Jednakcierpienie, w którego obliczu stawał teraz, miało odmienną naturę, owiele bardziej złowieszczą i tragiczną, było zawinione przez człowieka225 i przeciw człowiekowi skierowane.Niesprawiedliwość, ucisk, ubó-stwo, brak wykształcenia, olbrzymie nierówności społeczne,wszystko to wraz z dziwną stałością losu, sprawiało, że czuł się bar-dziej poruszony jako człowiek niż jako lekarz.Listy Evelyne wydawały mu się frywolne.Zmieniła ton, biedac-two: od wyrzutów dominujących w pierwszych listach przeszła doswobodnych wiadomości utrzymanych w stylu rozbawionej nasto-latki.Oczywistą intencją owej zmiany była chęć doprowadzenia mężado równowagi wewnętrznej, przesłania mu skrawków pejzażu ro-dzinnego, spokojnego, pełnego słodyczy, wygodnie umoszczonego,takiego, jaki budziłby w nim tęsknotę.Informowała go o postępachdziewczynek w szkole, o tym, jak ślicznie wyglądały w niedzielę,paradując w nowych sukienkach, o tym, jak często go wspominają.Wymieniała ostatnie udoskonalenia w domu: zakup zasłon, wizytaczyściciela podłóg, po której parkiet w salonie nabrał niepospolitejdoprawdy urody.Opowiadała mu też zabawne anegdotki o wspólnychprzyjaciołach: oto ten nieprzytomny Charles trzy razy w jednymmiesiącu zgubił kluczyki od samochodu; lub skrzące się humoremploteczki: ta kokietka Anne nadal trwoni pieniądze na biżuterię i strojenazbyt odważne jak na jej wiek.Wszystkie te pozbawione znaczenia szczegóły mające na celuprzywołać Nourissiera do rzeczywistości, w której kiedyś żył, spra-wiały tylko, że popadał w irytację.Listy, w których odpowiadał żonie,stawały się stopniowo podobne do kazań religijnych lub pamfletówpolitycznych.Pouczał ją w nich o nieprzekraczalnych barierach izo-lujących osoby skazane na intelektualną nędzę, o dzieciach nazna-czonych resentymentami dorosłych pod jarzmem dyktatury, podktórym żyła cała Hiszpania.Kiedy Evelyne otrzyma od niego te wiadomości, najprawdopo-dobniej poczuje się tak samo poirytowana jak on, kiedy226 czytał listy od niej.Znalezli się na innych planetach i wydawało się, żenawet powietrze, którym oddychają, ma odmienny skład.Będąc wpełni świadom tego wszystkiego, Nourissier zabrał się do listu; na-szkicuje kilka mętnych historii i opowie jej trywialne plotki o jedzeniui pogodzie.Kiedy zaczął pisać, na papier padł jakiś cień.Uniósł głowęi zobaczył uśmiechniętego Infantego. Zaczynasz mieć ten przebrzydły hiszpański zwyczaj robieniaabsolutnie wszystkiego w barze? Siadaj, właśnie pisałem do żony. Wobec tego idę sobie; nie chcę się pakować w sprawy ro-dzinne.Nourissier, w kiepskim humorze wypisanym na twarzy, poprosiłkelnera o dwie kawy. Nie odchodz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl