[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale i tak próbował.Niech to szlag, dziecino, oddychaj.Pot, a w końcu łzy skrajnej bezsilności, spłynęły po twarzy strażaka, oddychającego z coraz większym trudem.Porucznik położył dłoń na ramieniu Wuja Matthew.— Już po wszystkim, stary.Chodź.Daj już spokój.Matthew skinął głową.Wiedział.Delikatnie ułożył małe ciałkona brzegu zwiniętej plandeki strażackiej, otarł czoło mokrym rękawem i po raz pierwszy przyjrzał się dziecku.Może dwuletnie, z jasnobrązową skórą, otwartymi ustami ukazującymi perłowobia-le drobne zęby i oczami niewidzącymi, ale jasnymi i promiennymi.Posterunkowy, który pomagał kierować ruchem, który nie czuł zapachu mokrej, parującej gumy ani gorącego dymu, podszedł, żeby sobie popatrzeć.Czubek lśniącego czarnego buta ostrożnie przytknął do policzka martwego dziecka, odwracając jego twarz tak, by mógł się jej lepiej przyjrzeć.— Raju, ładniutki smarkacz — zauważył.— Jak na czarnucha, znaczy się.314Matthew ruszył na niego z rykiem.Potrzeba było pięciu mężczyzn, żeby go odciągnąć od gliny, i jeszcze kilku, żeby go wepchnąć do samochodu.Nikt nie miał wątpliwości, że Wuj zamierzał zabić gliniarza, który i tak nigdy nie zrozumie dlaczego.I nie chodziło o to, że Matthew miał inny stosunek do kolorowych niż oni.Było to coś, czego żaden z nich nie potrafił nazwać, ale co wszyscy rozumieli.Miało to coś wspólnego z pojedynkiem ze śmiercią, z niewytłumaczalnym przymierzem z życiem.Oddajesz swój oddech uduszonemu, dzielisz się własną siłą żywotną, pokonujesz bezwzględnego, powszechnego niszczyciela: ogień.Rasa, płeć czy wiek nie miały tu żadnego znaczenia.Było to coś ściśle związanego z najprymitywniejszą, najsilniejszą wolą przeżycia.Tak jak większość młodych ludzi z jego klasy, Charleyowi szalenie podobało się szkolenie wstępne.Czuł się silny, zwarty i gotowy.Pierwszą ranę spowodowaną ogniem otrzymał pod koniec pierwszego roku pracy w straży.On osobiście nikogo nie uratował, choć jego drużyna ratowała życia, ratowała dzieci i ludzi starszych.Zdarzyło się to podczas pożaru w kuchni na ostatniej kondygnacji pięciopiętrowego budynku przy Creston Avenue w Bronxie.Porządna, średniej klasy kamienica z dobrze utrzymanymi mieszkaniami.Rodzina złożona z czterech osób w panice zrobiła wszystko na opak: drzwi otwarte na oścież utworzyły komin dla ognia, który rozprzestrzenił się po całym mieszkaniu.Załoga weszła po drabinach przez okna, zapewniła bezpieczeństwo ludziom z płonącego budynku, przyniosła długie węże z wodą, opanowała sytuację.Charley pomagał ewakuować ludzi; wyglądało na to, że 0 wszystkich się zatroszczono, nikt nie krzyczał: „Moje dziecko, moje dziecko!"Jednak instynkt podpowiedział mu, żeby jeszcze raz przeszukać trzecie piętro.Cholera, dzieciaki mogły zaprosić kolegę i w zamieszaniu zapomnieć o nim.Wzadymionym korytarzu Charley usłyszał coś, co z początku brzmiało jak kaszel, a potem przeszło w dyszenie.Nisko przy podłodze, łapiąc resztki tlenu, pełzł w ciemności w stronę dźwięku.Sięgnął pod łóżko 1 wyciągnął dużego, roztrzęsionego szczeniaka.Odruchowo zaczął wtłaczać psu powietrze przez nos i przez pysk, a w jego głowie łomotały słowa: „Żyj.Żyj.Żyj".Tak był pochłonięty tym,335co robił, że przeliczył się z czasem, który mu pozostał, aby bezpiecznie wydostać się z budynku.Zawaliła się ściana, a Charley, nadal trzymając i tuląc psa, nadal dzieląc się z nim tą resztką powietrza, jaką mógł złapać, instynktownie zwinął się w pozycję embrionalną, przyciskając szczenię do siebie.Nie stracił przytomności, gdy wsadzono go na nosze i widział, jak rodzina pochwyciła ocalałego kundla, przytulała go, płakała i krzyczała z ulgą.Obudził się w Szpitalu Fordham, gdzie mu powiedziano, że rana jest powierzchowna.Tak, będzie miał bliznę po oparzeniu na zewnętrznej stronie prawego ramienia, od łokcia do nadgarstka, ale co tam? Każdy strażak, prędzej czy później, doznaje jakichś obrażeń.Koledzy odwiedzali go i raczyli jedną koszmarną opowieścią po drugiej.Wspominali o spalonych płucach, roztopionych twarzach, połamanych karkach.Jednak nikt nie przygotował go na niewypowiedziany ból, którego nigdy, przenigdy nie zapomni.Z którym wchodził w każdy kolejny pożar i który wzmagał jego i tak silne postanowienie, by ratować każdą żywą istotę zagrożoną tym przeszywającym bólem.Rana, pomyślał, robi z dobrego strażaka jeszcze lepszego strażaka.Jego zdjęcie pojawiło się na pierwszych stronach „Bronx Home News", „Mirror",„Daily News" i „Journal-American".Fotografię, na której uśmiechał się blado w szpitalnym łóżku, umieszczono obok zdjęcia uratowanego psa.Wtedy właśnie narodziło się jego przezwisko: Snuffy O'Brien.Życie w straży pożarnej utrwaliło jego wrażenia z dzieciństwa dotyczące strażaków, gliniarzy i ich „opowieści ze ścieżki wojennej".Miał przeczucie, że większość policjantów tak naprawdę nie lubi swojego zawodu, chce tylko odbębnić swoje, odliczając lata pozostałe do emerytury, kiedy kolesie ze straży pożarnej uznają swoją pracę za najistotniejszą część życia.Nigdy nie spotkał strażaka, który nie odpowiedziałby na dzwon w przeciągu sekundy, bez względu na swój wiek i kondycję fizyczną.Wydawało się, że w umyśle Charleya istnieje związek pomiędzy poświęceniem w walce z ogniem a wspomnieniem o spalonych szczątkach tysięcy ludzi, które widział podczas pobytu w Oświęcimiu.Dzielił się swoją niespożytą wolą życia z tymi, których mógł uratować, w pewnym sensie łagodząc ból po tych, których nikt nie uratował.316Charley O'Brien i Deborah Herskel pobrali się w zreformowanej synagodze Tremont w Bronxie.Po raz pierwszy od wyjazdu do Izraela Ben Herskel, w wieku trzydziestu dwóch lat, pracujący jako asystent w gabinecie ministra izraelskiego parlamentu, wrócił do domu na ślub przyjaciela i żeby przedstawić rodzinie swoją żonę.Dwaj młodzi mężczyźni przyjrzeli się sobie uważnie.Uśmiech Charleya nie pojawiał się tak szybko i łatwo jak Bena.Otaczała go pewna powaga, zupełnie zrozumiała dla Bena.Mieli wspólne wspomnienia, które na zawsze wywarły na nich wpływ.Ben wyglądał na starszego niż w rzeczywistości.Czuł się przytłoczony obfitością rzeczy materialnych w Bronxie: jedzeniem, samochodami, ubraniami, zabawkami dla dzieci, częściami zamiennymi.W Izraelu wszystko starannie zbierano.Wojenne przykazanie USA: „Zużyj to do końca, napraw, albo obejdź się bez tego" w jego przybranym kraju obowiązywało nawet w okresie pokoju i w najbliższej przyszłości nie było szans na zmianę.Ben przybrał na wadze i stracił trochę włosów.Uniósł nogawkę spodni, żeby pokazać Charleyowi całkiem niezłą protezę.— W Izraelu mamy więcej lekarzy na cal kwadratowy niż wy drzew przy Grand Concourse.Życie może być trudne, ale na pewno jest ekscytujące.W Izraelu rodzi się teraz i wychowuje nowa nacja Żydów, biblijni żydowscy wojownicy.Może pewnego dnia, skoro teraz jesteś jednym z nas, przyjedziesz i sam się przekonasz.Wszyscy mieli stracha przed żoną Bena
[ Pobierz całość w formacie PDF ]