[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwiat rozpruł się, jak sznur w szopie.Simon włączył silnik, wypłynęli w morze, zostawiając za sobą Domar�.Opłynęli północny cypel i wzięli kurs na przesmyk między Kattholmen a Ledin-ge.Wiał słaby wiatr, Anders siedział wpatrzony w horyzont, a wschodzące słoń-ce grzało jego policzek.Jakieś dziesięć metrów przed dziobem łodzi z wody z krzykiem poderwała229się mewa.Anders śledził ją wzrokiem; patrzył, jak mija słońce i kieruje się wstronę G�vasten.Tata.Ile poranków spędził Anders, leżąc na dziobie łodzi ojca i patrząc, jak wstajesłońce; płynąc w stronę zarzuconych sieci? Czterdzieści? Pięćdziesiąt?Tata.Dawno nie wspominał ojca.Widok podrywającej się do lotu mewy i wscho-dzące słońce, sprawiły, że wszystko wróciło.Także tamten raz.Tamten raz.Połów śledziTego lata, kiedy Anders kończył dwanaście lat, zaczął oszczędzać na stero-waną falami radiowymi łódz.Widział taką na półce w sklepie z zabawkami wNorrt�lje.Dał się uwieść ślicznemu rysunkowi na pudełku.Biała łódz prującafale, zostawiająca na morzu niebieski ślad.Kosztowała trzysta pięćdziesiąt ko-ron; postanowił, że kupi ją przed końcem lata.Nie było to niemożliwe.Razem z ojcem zarzucali sieci dwa razy w tygodniu,a złowione ryby Anders sprzedawał potem przed sklepikiem.Po sześć koron zakilogram, połowa był dla niego.Obliczył, że łódz kosztowała tyle co sto siedem-naście kilogramów śledzi.I jeszcze zostałaby mu korona.Nie można powiedzieć, żeby Anders był jak wuj Sknerus, który oszczędzałkażdą zarobioną koronę, jednak dość szybko udało mu się uzbierać sto dzie-więćdziesiąt koron.Każdy połów przynosił mu od trzydziestu do czterdziestukoron, ale pod koniec czerwca śledzi zaczęło ubywać.Anders musiałby jeszczesprzedać dobre pięćdziesiąt kilogramów, a na to raczej się nie zanosiło, bo zo-stały im zaledwie dwa połowy.Była to pierwsza rzecz, o której Anders myślał każdego dnia zaraz po prze-budzeniu: pięćdziesiąt kilogramów.Wstawał z łóżka i z dolnej szuflady komody wyciągał swoje rybackie ubranie.Mama umarłaby już od samego zapachu.Dżinsy i sweter były całe w łuskach i wikrze i pachniały mniej więcej tak jak kawałki suszonej ryby, które rzuca siępsom.Na końcu wkładał czapkę.Z nadrukiem reklamowym stoczni w N�ten, gdziepracował jego ojciec.Czapka też była oblepiona łuskami i ikrą, i gdyby trafiła dopsiego pyska, z pewnością zostałaby pożarta w całości.Anders lubił swoje ubranie rybaka.Kiedy je wkładał, przestawał być pierw-szym lepszym Andersem, stawał się Andersem rybakiem.Nie było to jednakdoświadczenie, którym mógłby się podzielić ze swoimi kolegami z miasteczka, i230jak tylko wracał z połowu, natychmiast się przebierał.Jednak rano, kiedy wszy-scy jeszcze spali, był synkiem taty, małym rybakiem, i to mu odpowiadało.Był piękny ranek, Anders i ojciec siedzieli naprzeciwko siebie przy stole wkuchni, pijąc czekoladę i kawę i zerkając w stronę zatoki, gdzie woda była ideal-nie spokojna.Reflektor latarni na G�vasten odbijał pierwsze promienie słońca.Po niebie sunęły pojedyncze cienkie chmurki, jak delikatny łabędzi puch postawie.Jedli każdy swój kawałek chleba i pili, każdy swoje.Potem włożyli każdyswoją kamizelkę ratunkową i ruszyli do łodzi.Ojciec zaczął uruchamiać silnik,zwykle udawało mu się to już za pierwszym razem.Na początku lata Anderspoprosił ojca, żeby pozwolił mu spróbować, ale siła odrzutu okazała się tak po-tężna, że się przestraszył.Uruchamianie silnika zostawił więc tacie.Piękna pogoda.Silnik zapalił za pierwszym razem.Dobry znak.Pięćdzie-siąt kilogramów.Wiedział, że tyle dzisiaj nie złowią, bo to zdarzyło się tylko raz, poprzedniegolata, i na początku czerwca.Ale trzydzieści? Tak, trzydzieści tak.Od dzisiaj po-stanowił odkładać każdą koronę.Opłynęli północny cypel, Norrudden, i znalezli się na wodach zatoki kołoLedinge, od wschodu wiała lekka bryza.Nisko stojące słońce właśnie uwolniłosię od wierzchołków świerków na Ryssholmen i zadowolone oświetlało terazswoimi promieniami lekko pomarszczoną powierzchnię morza.Anders siedziałprzy relingu i ciągnął palcami po wodzie.Temperatura wody pozwalała już nakąpiel, wynosiła gdzieś między siedemnaście a dziewiętnaście stopni, w zależ-ności od kierunku wiatru.Podszedł do dziobu i jak długi położył się na brzuchu na gorącym od słońcadrewnianym pokładzie, wypatrując sieci, zarzuconych gdzieś między Ledinge apobliskimi szkierami.Kiedy mrużył oczy, zdawał się dostrzegać chorągiewkiznaczące położenie niewodów.Aagodne mruczenie silnika lekko go uśpiło, potarł oczy i zaczął rozmyślać osterowanej falami radiowymi łodzi.Jak długo może płynąć, zanim utraci łącz-ność? Pięćdziesiąt metrów? Sto? Jak szybko płynie? Pewnie szybciej niż łództaty, pomyślał, gdy powoli zbliżali się ku przesmykowi.Kiedy ojciec zdusił silnik, Anders nadal był zatopiony w swoich fantazjach.Mruczenie przeszło w pykanie, które powoli też zamierało.Byli coraz bliżej cho-rągiewek.Anders poruszył się i w tym momencie ojciec zawołał: No, kapitanie,twoja kolej! i wciągnął silnik na łódz.Anders wstał i ruszył do wioseł, ojciec poszedł na dziób.Ich drogi się skrzy-żowały, wyminęli się tuż przy silniku, w końcu nie była to ich pierwsza wypra-wa.Ojciec się uśmiechnął.231- Powoli i ostrożnie - powiedział.Anders zrobił lekko obrażoną minę, która miała mówić: Przecież nie robiętego pierwszy raz, zapomniałeś? , i chwycił wiosła.Ojciec sięgnął ręką do jednej z chorągiewek i chwycił linkę.Anders odchyliłsię do tyłu i ustawił przekładnię steru tak, że łódz stała teraz na wodzie całkowi-cie nieruchomo.Kiedy ojciec zaczął ciągnąć sieć, Anders nachylił się do przodu,tak by burta łodzi ustawiła się równolegle do krawędzi niewodu.Ten właśniemoment lubił najbardziej.Kiedy siedział przy sterze.Mógł wtedy zawrócić łódz,odwrócić wiosła, gdyby oczywiście chciał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]